Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
455
BLOG

Dzierżyński i inni...

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0
„No i wtedy już wiecie, co odkrywa człowiek, / To że każde wspomnienie jest bólu ukłuciem, / A przyszłość to jedynie studnia nieszczęść pełna, / A rana wszelka wciąż istnieje i wciąż się rozwiera”.

Charles Péguy, Eve

Lew Trocki o swoim zesłaniu w miejscowości Ust-Kut nad rzeką Leną, na początku XX wieku: „Arystokracją zesłańczą byli starcy-ludowcy, którzy w ciągu długich lat zdołali się jakoś urządzić. Młodzi marksiści stanowili oddzielną warstwę. Już za moich czasów pociągnęli na północ robotnicy, skazani za strajki, przypadkiem wyrwani z masy, często pół-analfabeci. Dla tych robotników zesłanie było niezastąpioną szkołą polityki i ogólnej kultury. Ideową rozbieżność zdań, jak zawsze w miejscach przymusowego zgromadzenia ludzi, komplikowały plotki. Konflikty osobiste, a zwłaszcza romantyczne, nabierały nieraz dramatycznego charakteru. Na tym tle zdarzały się nawet samobójstwa. W Wiercholeńsku po kolei pilnowaliśmy pewnego kijowskiego studenta. Zauważyłem stróżyny metalowe na jego stole. Potem dopiero wyjaśniło się, że wycinał z ołowiu kule do strzelby myśliwskiej. Nie ustrzegliśmy go jednak. Skierowawszy sobie lufę w serce, spuścił kurek palcem stopy. W milczeniu grzebaliśmy go na wzgórzu. Wówczas wstydziliśmy się jeszcze mów, jako fałszu. We wszystkich dużych koloniach zesłańczych były groby samobójców. Niektórych spośród zesłańców pochłaniało otaczające środowisko, zwłaszcza w miastach. Inni rozpijali się. Na zesłaniu, jak i w więzieniu, ratowała tylko wytężona praca nad sobą”.

Trocki o Dzierżyńskim:

„Na wielkiej leńskiej drodze zapoznałem się w owych latach z Dzierżyńskim, Urickim i innymi młodymi rewolucjonistami, którzy w przyszłości mieli odegrać tak wielkie role. Z niecierpliwością czekaliśmy na każdą nową partię zesłańców. W ciemną noc wiosenną, przed ogniskiem, nad brzegiem szeroko rozlanej Leny, Dzierżyński czytał swój poemat, pisany po polsku. Twarz i głos jego były wspaniałe, ale poemat słaby. Życie tego człowieka stało się później samo posępnym poematem”.

Trocki o Machajskim: „W tym też okresie zetknęliśmy się z krytyką z lewego skrzydła. W jednej z bardziej na północ położonych kolonii, zdaje się, że w Wilujsku, mieszkał zesłaniec Machajskij, którego nazwisko wkrótce potem nabrało dość szerokiego rozgłosu. Machajskij rozpoczął od krytyki socjaldemokratycznego oportunizmu. Pierwszy jego hektografowany zeszyt, poświęcony demaskowaniu oportunizmu niemieckiej socjal-demokracji, cieszył się w koloniach zesłańczych dużym powodzeniem. Drugi zeszyt poświęcony był krytyce systemu ekonomicznego Marksa i prowadził do tego niespodziewanego wniosku, że socjalizm jest ustrojem społecznym, opartym na eksploatacji robotników przez inteligencję zawodową. Trzeci uzasadniał w duchu anarcho-syndykalistycznym konieczność odrzucenia walki politycznej”.

Cytaty za: Lew Trocki, „Moje życie”, Warszawa 1930 rok.

O poglądach Machajskiego można dowiedzieć się nieco więcej choćby z tekstu jego żony, Wiery: „W ruchu socjalistycznym kryje się nowa siła społeczna – rosnąca armia pracowników umysłowych – inteligencja. Siła ta jest antagonistyczna w stosunku do kapitalistów i kapitalistycznego państwa. Dlatego też w pewnych okresach swej walki z kapitalistami występuje ona jako część antykapitalistycznej armii proletariackiej, jako rewolucyjna kolumna socjalistyczna. Będąc jednak spożywcą dochodu narodowego i władcą całej cywilizacji, broni ona swojej własności, jak każda inna klasa posiadaczy, broni tego wyniku wiekowej grabieży przed atakiem robotników fizycznych. Nie należy uważać pracowników umysłowych i robotników fizycznych za jedną ogólną klasę »proletariatu«, a niewykwalifikowanego robotnika i ministra w równej mierze za proletariuszy. Istnieje bowiem głęboki antagonizm między interesami inteligencji a interesami robotników fizycznych. Praca pracowników umysłowych jest opłacana wyżej nie dlatego, że jest ona wyrazem bardziej złożonej siły roboczej, bardziej wysokiego gatunku i »dlatego wciela się w ciągu jednakowego czasu w wartości mające stosunkowo większy wymiar”, lecz dlatego, że jest to praca uprzywilejowanych najemników ustroju kapitalistycznego«. Całość tutaj.

Tezy Machajskiego przypomniały mi się w trakcie lektury fragmentu tekstu „Idee 1848 roku (w setną rocznicę rewolucji)”: „Pierwszy manifest socjalistyczny tej epoki zawarty jest w obronie Blanquiego na »procesie piętnastu« w 1832 r. Blanqui, rewolucjonista najczystszej wody, rozwija tam koncepcję walki klas, widząc w walce politycznej jedynie »wojnę bogatych z biednymi«. Swój zawód określał, jako »proletariusz«, twierdząc, że »jest to zawód trzydziestu milionów Francuzów, którzy żyją ze swej pracy i są pozbawieni należnych im praw politycznych«. Zasadniczym programem Blanquiego jest nieodraczanie akcji rewolucyjnej.

Jeśli Blanquiego pchała do akcji rewolucyjnej jego czysto rozumowa kalkulacja, to Barbésa – drugiego najwybitniejszego rewolucjonistę tej epoki, »barda demokracji«, ożywiała głęboka wiara w ideał, silnie powiązany ze współczesnymi doktrynami mistycznymi. Wiara w Boga i socjalizm charakteryzuje wielu ówczesnych rewolucjonistów i demokratów”. Cały tekst tutaj.

Wprowadźmy teraz jeszcze jednego bohatera, który spotkał Dzierżyńskiego w zupełnie już innych okolicznościach. Mikołaj Bierdiajew, „Autobiografia filozoficzna”: „Pierwszy raz byłem aresztowany w 1920 roku (…). Pewnego razu, gdy siedziałem w wewnętrznym więzieniu Cze-Ka, o dwunastej w nocy zostałem wezwany na przesłuchanie. Prowadzono mnie przez nieskończoną ilość mrocznych korytarzy i schodów. W końcu dotarliśmy do dość czystego i jasnego korytarza, z dywanem, i weszliśmy do dużego gabinetu, jasno oświetlonego, na podłodze leżała skóra białego niedźwiedzia. Z lewej strony, przy stole stał nieznany mi człowiek w mundurze wojskowym z czerwoną gwiazdą. Był to blondyn z rzadką, ostro zakończoną bródką, z szarymi i melancholijnymi oczyma. W jego manierach była łagodność, można było wyczuć dobre wychowanie i uprzejmość. Poprosił, żebym zajął miejsce i powiedział: »Nazywam się Dzierżyński«. (…) Po przesłuchaniu Dzierżyński powiedział: »Teraz Pana zwolnię, ale nie może Pan bez pozwolenia wyjeżdżać z Moskwy«. Potem zwrócił się do Mienżynskiego: »Jest już późno, kwitnie bandytyzm, czyż nie należy Pana Bierdiajewa odwieźć do domu samochodem?«. Samochodu nie znaleziono, ale wraz z rzeczami zostałem odwieziony przez żołnierza na motocyklu. Kiedy opuszczałem więzienie, jego naczelnik, były wachmistrz gwardii, zapytał mnie: »Czy spodobało się Panu u nas?«. Reżim więzienia Cze-Ka był znacznie cięższy, a dyscyplina więzienna surowsza, niż w więzieniach starego reżimu. Dzierżyński wywarł na mnie wrażenie człowieka w pełni przekonanego do swoich poglądów i szczerego. Myślę, że nie był złym człowiekiem i nawet ze swej natury nie był okrutny. Był fanatykiem. Sprawiał wrażenie człowieka opętanego. Było w nim coś straszliwego. Był Polakiem i to subtelnym. W przeszłości chciał zostać mnichem katolickim i swoją fanatyczną wiarę przeniósł na komunizm”.

Ponad dziesięć lat wcześniej, bo w roku 1909 w Moskwie ukazał się almanach Wiechi. Sbornik statiej o ruskoj inteligencii. Na jego łamach Bierdiajew opublikował artykuł „Filozoficzna prawda a inteligencka racja”, w którym oskarża rosyjską „warstwę myślącą” o manipulowanie pojęciem prawdy i wysługiwaniem się nim dla celów społecznych, dla utylitarnych korzyści (było to m.in. oskarżenie pod adresem narodników, których krewniakiem (nie tylko) ideowym był... Lenin). Tu dygresja: dziś, na naszych oczach – można zaryzykować tezę – to manipulowanie prawdą dokonuje się w bardzo różnych, nieraz światopoglądowo zdecydowanie odległych od siebie obozach i środowiskach ideowych. Pod pozorem „prawdy” można strzec dowolnej ideologii. Nawet takiej, która jako swoją prawdę podaje fakt, że prawda nie istnieje. Albo takiej, która cała chce być prawdą, niemal metafizyczną.

Bierdiajew, więziony przez Cze-Ka i GRU przypomina fakt dziś powszechnie znany: rewolucjoniści sowieccy spotęgowali jeszcze grozę kazamatów i zesłania. Tylko drobny cytat z obszernej pracy „Widziałem Anioła Śmierci. Los deportowanych Żydów polskich w ZSRR w latach II wojny światowej”, Warszawa 2006. Z zeznań Edmunda Finklera, lat 39, urodzonego i mieszkającego we Lwowie, oficera polskiej armii, byłego Legionisty, zesłanego do miejscowości Piestraja Dreszwa, niedaleko Zatoki Beringa: „Znaleźliśmy się na pustyni: ziemia zmarznięta i niebo – to wszystko, co było widać. Rozbiliśmy przywiezione namioty i w drelichowej odzieży spaliśmy w namiotach tych w czasie 60-7-stopniowego mrozu. Pracowaliśmy przy budowie drogi prowadzącej do kopalni ołowiu i złota. Pracowało się osiemnaście godzin na dobę i dostawało się 300 gram chleba dziennie oraz zupę, czasem rybę soloną. Po miesiącu wszyscy zachorowaliśmy na krwawą dyzenterię. Codziennie zdarzały się wypadki śmierci. Czego nie dokonała dyzenteria, zrobił głód. 80% spośród tych, którzy przybyli na to przeklęte miejsce, umarło”.

Chciałbym jednak tę notkę, rozpoczętą cytatem z Charlesa Péguy, skończyć fragmentem innego wiersza, by nie zamknąć urywka historii dziejów rozpaczą. Tym bardziej, że dziś jest niedziela Miłosierdzia Bożego. A historia? Ludzkie dzieje wikłają się we wszelkich próbach zmian i przeciwstawiania się nim. Nasz, Polaków, kłopot z geopolityką i historią jest taki, że zapłaciliśmy krwawą cenę za własną słabość a także za to, że Rosja przez wieki trwała jako gmach despotycznego konserwatyzmu, jako karykaturalna apologia niezmienności. Ale, jak powiedziałem, na koniec inny cytat:

„Lecz księga życia osiągnęła stronę,
Co droższa jest ponad świętości same.
Co napisane, ma być wypełnione,
Niechaj więc oto się wypełni. Amen.

Widzisz, bieg wieków jest niby przypowieść,
Gotowa jasnym wybuchnąć płomieniem.
By jej strasznego majestatu dowieść, 
Do grobu zstąpię, pogodzon z cierpieniem.
 
Do grobu zstąpię i z martwych powstanę,
I tak jak tratwy, spławione głębiną,
Na sąd mój, niby barek karawany,
Stulecia wolno z ciemności popłyną”.

 

Borys Pasternak, „Ogród Getsemane”

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura