Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
249
BLOG

Inteligencja wczoraj i dziś (wywiad z prof. St. BORZYMEM)

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Kultura Obserwuj notkę 19

 Czyli (prawie) wszystko, co przeciętny wykształciuch o inteligencji wiedzieć powinien.;-)

 

K. Wołodźko: Józef Chałasiński stwierdził, że „być inteligentem to znaczy zajmować pewne miejsce w społeczeństwie – miejsce społeczne. Można do tego miejsca nie dojść, ale gdy się do niego dojdzie, nie można uchylić się całkowicie od tych wymagań, jakie to miejsce stawia jednostkom, które je zajmują. To miejsce kształtowało się w procesie społeczno-historycznym”... Czy da się określić moment powstania polskiej inteligencji? Ująć jej dzieje w pewien porządek, wyznaczyć momenty krytyczne, wskazać jej tożsamość?

Stanisław Borzym: Nieraz już stwierdzano, że inteligencja oznacza pewien bardzo niejednorodny zbiór. Zawsze taki był, a dziś chyba zupełnie pogubilibyśmy się, gdybyśmy go chcieli dokładniej określić. W każdym razie na pewno warto, nawiązując do tytułu pisma, uwypuklić jej, w znacznym stopniu, obywatelski charakter. Od inteligencji wymaga się postawy obywatelskiej, tj. tego, by nie myślała za wiele tylko o własnych korzyściach, miała natomiast poczucie służebności wobec większej całości narodowej czy państwowej.

W okresie zaborów chodziło przede wszystkim o pierwszą z tych całości, po odzyskaniu niepodległości także o drugą. Na temat genezy inteligencji jako warstwy nie mam nic oryginalnego do powiedzenia, mam poczucie, że nie da się jej zamknąć w jakiejś jednej formule. Co do sytuacji krytycznej to najbardziej typowa była związana z determinantą historyczną. W okresie zaborów wiązało się to z pytaniem, czy i kiedy odzyskamy niepodległość. W tym był zawarty pewien dylemat lojalnościowy. Sytuacja ta powtórzyła się w innym wariancie po II wojnie światowej. Ważnym i otwartym problemem jest sytuacja po odzyskaniu niepodległości, w okresie II Rzeczypospolitej. Co w ogóle mogła zrobić inteligencja, jakie były jej możliwości?

Tutaj np. charakterystyczna jest bezsilność kręgów inteligenckich w kwestii ukraińskiej. Mieliśmy szereg błyskotliwych pomysłów, co należy robić, a jednocześnie wszystko to było w gruncie rzeczy marginesem, który w niewielkim lub za małym stopniu wpływał na politykę. Nie można było np. przełamać złowieszczego fatum, określanego przez sytuację międzynarodową.

Inteligencja jako warstwa często zresztą wpadała w pułapki. Taką inteligencką pułapką był pacyfizm, „chleb za kamień”. Niektóre piękne pomysły były nie z tego świata, np. utworzenie państwa litewskiego jako państwa kantonalnego na wzór Szwajcarii. W tym miejscu Europy i w tym czasie! Jeśli inteligent wymyślał sobie jakąś „słuszną” sprawę, gotów był nawet do poświęceń, ale, niestety, dobrymi intencjami jest, jak wiadomo, wybrukowane piekło. Każdy pomysł musi być rozpatrywany w szerszym kontekście, uwzględniającym grę realnych sił. Dobre intencje i „duchowa niewinność” nie wystarczą.

Niedobrze byłoby jednak patrzeć na inteligencję w kategoriach nadmiernie politycznych. Ważnym motywem jej działań było niekiedy uwolnienie się od presji obowiązków patriotycznych i bronienie się przed utylitaryzmem w imię kultury wyższej.

 

K.W.: A co znaczy określenie „społeczne miejsce inteligencji”? Działalność kulturową, stricte naukową? Czy także – społecznikowską, zaangażowanie w konkretne problemy społeczne? Może Pan wskazać, jak te dwa typy działalności mają się do siebie w historii polskiej inteligencji? Ukazać ważne, Pana zdaniem, postacie łączące obie te cechy?

S. B.: To, co nazwałem postawą obywatelską, wymaganą od inteligencji, to, rzecz jasna, powinność pewnego rodzaju społecznikostwa, choć często pośrednio, w postaci przykładu rzetelności, a niekoniecznie jakiejś działalności na rzecz czegoś. Nie można też zapomnieć, że część inteligencji twórczej ogranicza się w zasadzie do działalności czysto zawodowej, ale np. mającej doniosłe znaczenie cywilizacyjne, a więc pośrednio dla całego społeczeństwa. Inteligencja twórcza mimo woli zawsze „poświęcała się” dla ogółu, co np. sprawiło, że Erazm Majewski w okresie I wojny światowej sformułował, w opozycji do marksizmu, tezę, że jest ona najbardziej eksploatowaną, wyzyskiwaną warstwą w społeczeństwie. Mamy tu bowiem do czynienia z największą dysproporcją między tym, co się daje a tym, co się w zamian otrzymuje.

Wykorzystywanie swoich zdolności na rzecz innych było czymś oczywistym i naturalnym. Każdy, kto wykonywał lub wykonuje swój inteligencki zawód tak, jak się tego oczekuje, był i jest godny uznania w skali społecznej. Powstrzymam się od dawania przykładów koryfeuszy. Z jednej strony, jest ich zbyt wielu, z drugiej, boję się mitologizowania konkretnych osób. Wad można doszukiwać się u każdego, chodzi raczej o zasadę, o kontynuację pewnych spraw, np. uważne dążenie do dobra narodu i państwa. Bezkrytyczne naśladownictwo osobowych wzorów jest ryzykowne, choć muszę przyznać, że patrzę często np. na historię światopoglądów w sposób personalistyczny. Interesuje mnie jednak interakcja, a nie kanonizowanie kogokolwiek.

 

K.W.: W 1905 r. Ludwik Krzywicki zwracał się do młodych przedstawicieli polskiej inteligencji: „Jesteś dłużnikiem, wielkim dłużnikiem ludu pracującego. Zaciągnąłeś dług ten w dniach niemowlęctwa swego, przysparzasz go dzisiaj i będziesz to czynił aż do dnia twego ostatniego. Jeszcze raz wołam do Ciebie: dłużnikiem jesteś. Gdybym mógł, wziąłbym rozżarzone do białości żelazo i przyłożyłbym je do twego sumienia”. Na ile ważna historycznie jest dla polskiej inteligencji ta myśl – tak bliska tradycjom rosyjskiego narodnictwa – o długu, zaciągniętym wobec warstw upośledzonych?

S. B.: Sto lat temu to sumienie prospołeczne odzywało się w literaturze polskiej wyraźnie. Krzywicki nie bez powodu chciał na początku XX wieku poruszyć sumienia, by zwrócić uwagę na los pokrzywdzonych. Autorem z tamtych lat, którego uważnie studiowałem, był Abramowski. Powiedziałbym, że od strony moralnej sytuacja ówczesnych myślicieli lewicowych była komfortowa w tym sensie, że budowanie ustroju eliminującego krzywdę ludzką i otwarcie się na lud wydawało się bezdyskusyjne. Mamy wiele przykładów w literaturze, jak prostymi środkami można było poruszyć sumienia w tej kwestii.

Później sprawa stała się mniej przejrzysta, a niekiedy, na skutek wydarzeń historycznych, paradoksalna. Inteligencja poniosła olbrzymie straty w czasie II wojny światowej a system sowiecki po wojnie programowo niszczył opór inteligencki. To jej działa się krzywda, a krzywdzącymi był – powiedzmy, choć to uproszczenie – lumpenproletariat, bezkarny w swojej nienawiści do lepiej wykształconych, ale także część zaślepionej inteligencji. Jakby jednak nie patrzeć na ten rachunek krzywd, lepiej uwolnić się, w miarę możności, od resentymentów i próbować budować nową elitę.

Myśl o pokrzywdzonych jest zawsze aktualna. Dziś jednak mamy na ogół do czynienia z różnego rodzaju grą polityczną. Prosty apel do sumień, taki jak u wspomnianych narodników, stał się mimo woli podejrzanym frazesem.

 

K.W.: A co ze stosunkiem inteligencji do religii? Stanisław Brzozowski w „Legendzie Młodej Polski” wyraził bardzo krytyczny sąd na ten temat. Z drugiej jednak strony, co wykazał prof. Andrzej Chwalba w książce „Sacrum i rewolucja”, religia zawsze była, także dla radykalnej, lewicowej inteligencji, ważnym narzędziem porozumiewania się z ludem.

S. B.: Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak trwale tkwimy w świecie wyobrażeń chrześcijańskich, nawet jeśli to się dzieje przez opozycję i negację. Zwłaszcza w świecie projektów społecznych, sprawiedliwości społecznej, bardziej niż w sferze czystej myśli. Jakiś wariant „Królestwa Bożego na ziemi” przejawiał się z wielką intensywnością w ruchu lewicowym, który skądinąd dążył do sekularyzacji. Ruch socjalistyczny w Polsce musiał liczyć się z katolicyzmem ludowym, w przeciwnym razie skazałby się na wyobcowanie.

W XX w. wzmogło się gwałtownie znaczenie mas, a masom nastrój religijny jest bliski. Demagogia polityków polega na manipulowaniu tą podatnością, co prowadziło niekiedy do prawdziwego cynizmu. Jan Karol Kochanowski na początku wieku XX zwrócił uwagę na to, jak wielką rolę grać będzie to manipulowanie masami. Stało się to warunkiem sukcesu politycznego, stwarzało jednak klimat dla cynizmu i demagogii. W tej atmosferze ludowy katolicyzm był siłą stabilizującą. Brzozowski ostatecznie docenił społeczno-kulturową rolę katolicyzmu.

Upadek quasi-religijnego mitu sowieckiego był dla lewicy ciosem w skali światowej, ale lewica nie powinna karmić się mitami, więc to w dłuższej skali czasowej wyjdzie jej na dobre. Ideologia sowiecka, obłudnie zresztą maskująca imperializm, nie mogła pełnić takiej zastępczej roli. Niby-religijne rytuały i namiastki kultu były podszyte fałszem.

Utrata wiary jest w naszych czasach zjawiskiem częstym, ale inteligencja z tych prywatnych doświadczeń nie powinna pochopnie wyciągać wniosków o znaczeniu ogólnospołecznym, a agresywny inteligencki ateizm sam siebie izoluje. Jednak, z drugiej strony, odnawianiu życia duchowego nie może towarzyszyć pogarda.

 

K.W.: Polską inteligencję jedni opisywali w perspektywie „getta”, zamkniętych saloników i kawiarnianych myślicieli. Stefanowi Żeromskiemu zawdzięczamy piękne mity Siłaczki, doktora Piotra, Cezarego Baryki. Prusowi zawdzięczamy Stanisława Wokulskiego. Czy jednak piękne mity mogą zwyciężyć z bolesną prawdą o „kawiarnianym” charakterze znacznej części polskiej inteligencji?

S. B.: Użycie słowa „perspektywa” jest tutaj bardzo stosowne. Co i z jakiej perspektywy widzimy, mówiąc o inteligencji i jej elitach. Elity „kawiarniane” też powinny być, nadają one koloryt miastom, ale spójrzmy na problem trochę inaczej.

O tworzeniu się nowych elit obywatelskich już wspomniałem. To jest oczywiście długi proces, związany w znacznej mierze ze stabilizacją państwa i wzrostem znaczenia prawa w życiu publicznym. Jeśli chodzi o twórców, to tu już w ogóle nie da się planować. Trzeba im po prostu nie szkodzić. Twórcą, którego znaczenie jest trwałe, był np. van Gogh, a przecież to właściwie przedstawiciel marginesu społecznego. Elita jako grupa ludzi schlebiająca sobie nawzajem lub prowadząca środowiskowe spory, to co innego. Wybitna twórczość jest niekonwencjonalna. Sięgając do bliższej mi dziedziny, taki np. Wittgenstein w ogóle nie mógłby utrzymać się w pracy w moim macierzystym instytucie, z powodu notorycznego uchylania się od publikacji. Nie miałby „wykonu”, tzn. nie wykonałby planu rocznego! Rozwaga w myśleniu o twórcach to uwzględnianie takich przypadków.

U nas kwintesencją inteligencji są tzw. eksperci, którzy wypowiadają się w gazetach, radiu czy telewizji nieomal na każdy temat. Dysponują wystarczającą wiedzą, żeby zająć uwagę czytelników i widzów, a tym samym umocnić swój status. Są potrzebni. Ale to jest perspektywa zbyt krótka. Tacy ludzie przypominają tzw. dusze towarzystwa, niezbędne na każdym zebraniu towarzyskim, ale głębokie życie twórcze inteligencji, mam nadzieję, toczy się gdzieś obok, innym rytmem i często nie daje natychmiastowego efektu. Nie lekceważmy zatem kawiarni ani medialnych ekspertów, bo to wszystko składa się na życie kulturalne, którego nigdy nie dość – ale to jeszcze, z drugiej strony, nie wszystko, to niewystarczające.

 

K.W.: Czego jeszcze zatem trzeba?

S. B.: Lubię staromodny termin „życie duchowe” – życie, które rozwija się, gdy zostaną zaspokojone elementarne potrzeby. Ma ono wiele wymiarów. Trzeba im wszystkim sprzyjać, bowiem za dużo było w ostatnim stuleciu zjawisk degradujących życie ludzkie. Ekonomia i polityka za bardzo zdominowały naszą epokę. Myślenie w kategoriach egoistycznych potrzeb stało się wytrychem, który do wszystkiego ma pasować. Zgodnie z tą karkołomną logiką, Matka Teresa zaspokajała swoją egoistyczną potrzebę czynienia dobra! Horyzonty władzy i pieniądza będą nas uwierać. Ale dziś odkrywamy ze zdziwieniem, że nawet w świecie zwierząt nie wszystko da się wyjaśnić ciasnym utylitaryzmem i że są tam zachowania altruistyczne.

 

K.W.: Czy dziś inteligencja ma jeszcze rację bytu? Czy może rozmawiamy jedynie o kulturowym, społecznym fenomenie, który nie przetrwał próby czasu? Tym bardziej dziś, gdy tyle słyszymy o zakażonych minionym ustrojem „wykształciuchach”?

S. B.: Wszyscy ci, którzy odczuwają niezbędność życia duchowego, zawsze będą tworzyć pewną szczególną warstwę w życiu społeczeństwa. Nie chodzi, rzecz jasna, o jakiś nadzwyczajny jej status. W pewnym sensie taka warstwa tworzy się w sposób naturalny i częściowo nawet niezależnie od formalnego wykształcenia. Vilfredo Pareto spopularyzował myśl o „krążeniu elit”, czyli ich wymianie. Wymiana elit to nie jest postulat polityczny, ale właściwie naturalny proces. Przekreślanie dorobku pokoleń PRL-owskich byłoby głupotą, ale faktem jest też, że były one częściowo skażone oportunizmem i, najłagodniej mówiąc, niewiarą w to, że system sowiecki jest tylko przejściowym zjawiskiem historycznym. To krępowało wyobraźnię, a także determinowało tych, którzy nie chcieli znaleźć się na marginesie życia publicznego. Zdarzały się też przypadki duchowego prostytuowania się. Dziś te dawniej ukształtowane elity nie chcą pogodzić się z utratą dawnego znaczenia, z tym, że nadeszli młodzi ludzie, nie obciążeni takim bagażem, i chcą wydobyć z faktu niepodległości (w szerokim rozumieniu) wszystko, co najlepsze. Nie chcą zadowolić się półprawdami minionych lat.

Zmiana zawsze następuje przez opozycję, ale całkowite destruowanie dorobku epoki PRL i post-PRL-u nie ma uzasadnienia, ponieważ zawsze trzeba szukać i eksponować elementy ciągłości. Dziś sprawa jest o tyle skomplikowana, że mamy właśnie do czynienia z reakcją na okres brutalnego zerwania ciągłości. Na szczęście mieliśmy też bogate życie intelektualne emigracji, które podskórnie oddziaływało w tamtych czasach ograniczeń ideologicznych. Nowa elita nie ukształtuje się bez walki, ale to jeszcze nie tragedia. Nie należy za bardzo przejmować się epitetami popularyzowanymi przez massmedia.

 

K.W.: W takim razie – czy polska inteligencja wyszła z Polski Ludowej obronną ręką? I czy znajdzie dla siebie miejsce w tzw. IV RP?

S. B.: Wróćmy raz jeszcze do postaci Brzozowskiego. Jak wiadomo, jego tzw. sprawa nie została definitywnie wyjaśniona. Czy gdyby znaleziono dokument, że Brzozowski był formalnie agentem Ochrany, to jego pisma utraciłyby dla nas swoją wartość? Na pewno percepcja samej osoby zmieniłaby się, ale jego dorobek ma w pewnej mierze autonomiczną wartość. Słabość człowieka nie oznacza, że nie stać go na coś cennego, trwałego.

Podobnie jest w odniesieniu do okresu Polski Ludowej. Donosicielstwo, służalczość są godne potępienia, niezależnie od tego, kto się tego dopuszcza. Czy lepiej tego nie wiedzieć? Wyprzeć ze świadomości? Mechanizm obronny jest tu zrozumiały, bo psuje nasze wyobrażenie o ludziach. Pamiętam, że kiedyś wychodziłem z teatru, zachwycony kreacją pewnego aktora, a znajoma, zdziwiona moim entuzjazmem, powiedziała karcąco: ale on sadystycznie znęca się nad żoną! Nie wiedziałem o tym i to popsuło dyskusję o artyzmie, chociaż zdania nie zmieniłem. Nie mieszajmy różnych porządków! Przecież w dziejach było wielu twórców o złej reputacji, którzy jednak zapisali się w pamięci zbiorowej.

Czy to znaczy jednak, że np. znany pisarz jest w tej sytuacji rozgrzeszony z denuncjowania znajomych itp.? Nie, kryteria moralne pozostają bez zmian. Zbrodnia pozostaje zbrodnią, nikczemność nikczemnością. Każdy Raskolnikow musi odpowiedzieć za zamordowanie staruszki, a grono opętanych staruszek za zamordowanie niedoszłego Raskolnikowa. Myślę, że wszystkich obowiązuje uczciwy rachunek sumienia. Inteligencja PRL ma sporo na sumieniu, ale kto ma prawo mówić z pozycji bezgrzesznego? Każda moralistyka jest obarczona ryzykiem.

 

K.W.: Dziękuję za rozmowę.

 

Kraków, 26 lipca 2007 r.

 

Prof. Stanisław Borzym (ur. 1939) – studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, po czym pracował w „Bibliotece Klasyków Filozofii” (PWN). Od 1970 r. na studium doktoranckim w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN w Warszawie. Doktorat (Poglądy filozoficzne Henryka Struvego, 1974) i habilitacja (Bergson a przemiany światopoglądowe w Polsce, 1984) tamże. Profesura w 1992. Rok wcześniej został kierownikiem Zakładu Filozofii Współczesnej, a ostatnio Zakładu Filozofii Nowożytnej i Współczesnej. Inne ważniejsze publikacje: Filozofia polska 1900-1950 (1991), Panorama polskiej myśli filozoficznej (1993), Obecność ryzyka (1998), Przeszłość dla przyszłości (2003). Z prac edytorskich można wymienić: E. Abramowski, Metafizyka doświadczalna. Wybór pism (1980) oraz współudział w Przewodniku po literaturze filozoficznej XX wieku (5 tomów, 1994-97, także jako autor kilku artykułów). Specjalizuje się w historii polskiej myśli filozoficznej w powiązaniu z myślą francuską i niemiecką. Redaktor naczelny rocznika „Archiwum Historii Filozofii i Myśli Społecznej”. W Szkole Nauk Społecznych przy macierzystym instytucie prowadzi seminarium pt. „Polskie światopoglądy”.

 


Wywiad ukazał się w numerze 5/37/ dwumiesięcznika OBYWATEL

 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura