Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
2780
BLOG

Zapomniany reportażysta, zapomniana historia: tragedia Wąwolnicy

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 22

Moim ulubionym reportażystą jest nieżyjący już Józef Kuśmierek. Postać niesztampowa, autor znakomitych reportaży, wśród których warto dziś przypomnieć tekst o Wąwolnicy.

Na początek kilka słów o Kuśmierku, przez niego samego wypowiedzianych:  

"Byłem stalinowcem. Byłem nim nie z przypadku, nie przez zbieg okoliczności, nie dlatego że mnie oszukano czy też dałem się oszukać. Byłem nim z przekonania i z wyboru. Mógłbym powiedzieć: bardzo mi przykro, przepraszam, więcej nie będę - i stanąć w licznym szeregu tych, którzy tak gwałtownie odżegnują się od stalinizmu, jakby całe życie byli antystalinowcami. Można wstydzić się tego, kim się było, można teraz tego żałować, prosić o przebaczenie, ale nie można zaprzeczyć faktom. (...)

Starałem się opisywać rzeczywistość taką, jaką widziałem, jaką zastałem, ale chciałem też opisywać te wspaniałe przemiany rzeczywistości, jakich miała dokonywać ta totalitarna ideologia, w którą wierzyłem. Byłem nadgorliwy, nie powiem, że tu i tam nie starałem się naginać tej rzeczywistości, ale przede wszystkim pozostawałem reporterem. W >terenie< rzeczywistość była zupełnie inna niż ta, którą mi w nachalny sposób podpowiadała totalitarna ideologia.

Przed wyjazdem w teren pouczano mnie w redakcjach, co mam widzieć i jak mam to opisywać. Byłem obecny przy niejednym >przekroczeniu planu< i >przedterminowym uruchomieniem<. Kazano mi to >widzieć< i opisywać. (...)

Miałem dużo konfliktów w redakcjach, w zasadzie to miałem same konflikty. Na wszystkie zarzuty co do moich tekstów, iż nie są >na linii<, miałem jedną odpowiedż: >ja tam byłem!<. Moją jedyną >linią< było być tam, i opisywać to, co widzę. (...) Toteż będąc jednym z najpracowitszych reporterów w kraju, byłem przez cały czas właściwie bez pracy. To fakt. Na szczęście nie chciałem być tym, kim być nie mogłem, a nigdy nie byłem tym, kim być nie chciałem. Byłem reportrem.

Jedni chcieli mnie urazić, przypominając: >Tyś o to walczył<, drudzy chcieli mnie obrazić: >Zdradziłeś towarzyszy walki<. Nie zwracałem na to uwagi. Wiedziałem swoje: nie zdradzić rzeczywistości; opisywać tak, jak ją widzę".

Na tom "Obecny", skąd pochodzi powyższy cytat (a także poniższe), wydany przez Aneks, Londyn 1991, składają się dwadzieścia dwa reportaże, z lat 1945-1990. Jedne dotyczą jeszcze czasu wojny: "W płonącej Warszawie" (Kuśmierek był w Armii Ludowej), inne - polskiej wsi i prowincji lat 50.tych i później, znakomita większość: spraw gospodarczych (świetny tekst "Nie ma ważniejszej sprawy").

W reportażu "Najświeższe czarne plamy" Kuśmierek opisuje małe miasteczko nieopodal Lublina, o nazwie Wąwolnica (o ile pamięć mnie nie myli, przechodzą przez nie rokrocznie pielgrzymki ciągnące z Lublina do Częstochowy). Przypomniałem sobie ten tekst, czytając notki na temat książki Grossa.

Wąwolnicę Kuśmierek odwiedził w 1988 r. jako jedną z kilkudziesięciu prowincjonalnych miejscowości. Uderzył go marazm i panujący tam strach. Jego wielki atut: sprawy gospodarcze świetnie łączył z perspektywą społeczną i historyczną, dlatego reporterski zmysł nie pozwolił mu poprzestać na tym, co widział "tu i teraz". Drążył głębiej:

"Już drugi tydzień przyjeżdżałem do Wąwolnicy, rozmawiałem z wieloma ludźmi, zarówno z kręgów władzy, jak i tak zwanych pospolitych ludzi. Moimi rozmówcami byli urodzeni przed rokiem 1920 i urodzeni po roku 1960. Jestem człowiekiem łatwo nawiązującym kontakty, a jednak trzeba było aż dwóch tygodni, by pękło milczenie. Niech mi socjologowie wytłumaczą, a istnieje przecież taka dyscyplina nauk, dlaczego musiałem czekać aż dwa tygodnie, by mi ludzie o tym opowiedzieli, a raczej szepnęli o tragedii w Wąwolnicy. Czy tylko w Wąwolnicy?

Nie dochodziłem całej prawdy, nie dochodziłem szczegółów. Za male uprawnienia, jakie daje legitymacja dziennikarska, a przy tym coś mnie ściskało w gardle. Można to nazwać wyrzutami sumienia.

W roku 1946 czy 1947 - szczegółów nie dochodziłem - Wąwolnica została  s p a l o n a  [oryginalne rozstrzelenie autora] przez grupy specjalne Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa z Lublina i powiatowego z Puław. Nie było żadnej walki z podziemiem, nakrycia bandy, która broniąc się mogła spowodować pożar, >jak to na wojence bywa<, nawet wojence domowej. Przyjechali i spokojnie, metodycznie palili. Nasze własne, ludowe Lidice, nasze polskie powojenne Oradour-sur-Glane. Zbrodnia, która nie ulega przedawnieniu. Odpowiedzialność zbiorowa, ohydne dziedzictwo hitlerowskiego zwyczaju, przeniesione na grunt socjalistycznej rzeczywistości. (...) Żadna z tablic przydrożnych nie wskazuje Wąwolnicy jako miejsca martyrologii narodowej, za to bardzo wiele okazałych tablic prowadzi do odległego o cztery kilometry Rąblowa.

Wąwolnica nie leży za górami, za lasami, można powiedzieć, że tuż za miedzą jest Kazimierz, do którego corocznie zjeżdża się cała śmietanka polityczno-intelektualna Warszawy. Jest tam Dom Pracy Twórczej Architektów, Dziennikarzy, pracowników Ministerstwa Sprawiedliwości. Zbrodnię w Wąwolnicy trudno było ukryć, tak jak te w Bieszczadach czy na wschodniej ścianie. Mówiłem o własnych wyrzutach sumienia. Ja też bywałem często w Kazimierzu.

Czerwona łuna nad Wąwolnicą głęboko zapadła w świadomość społeczną. Wywoływała określone reakcje, polegające między innymi na tym, że się o tej gmienie i wspomnieniach z nią związanym nie mówi obcym, a w każdym razie nie od razu.

Ale czy tylko to sprawiło, że ludzie nie chcą mówić do dzisiaj o tym, co spotkało Wąwolnicę w zaraniu odzyskania niepodległości?

NIestety, nie tylko to. Jak się dowiedziałem, człowiek, który dowodził oddziałami pacyfikacyjnymi, palącymi Wąwolnicę, został następnie przewodniczącym Powiatowej Rady Narodowej w Puławach i był nim aż do reformy administracyjnej. Co teraz robi, gdzie mieszka, nikt nie chciał mi powiedzieć. Boją się? Boją się dalej? Być może i dziwić się im nie można.

Człowiek ten swoją zemstę na Wąwolnicy zrealizował nie tylko przez spalenie. Pełniąc funkcje administracyjne, będąc najwyższą władzą administracyjną, reprezentantem i realizatorem jej programów, stale powtarzał: >póki jak tu jestem, Wąwolnica się nie odbuduje<. I słowa dotrzymał. Podobno przez trzydzieści lat nikt, kto z Wąwolnicy pojechał do powiatu, nie był >pozytywnie< załatwiony. Wystarczyło wymówić słowo >Wąwolnica<, aby każda sprawa wędrowała ad acta. Tak było przez trzydzieści lat.[pogrubienie - Conso] (...)

Nie pragnę zemsty. Ciągnie się za mną powiedzenie: >Kuśmierek, ty o to walczyłeś<, i nie zawsze wypowiadane ze złośliwą intencją. Tak, to prawda, że ja o to walczyłem. Prawdą jest też, iż na pewno nie walczyłem za tych, co palili Wąwolnicę, i nie za to, że w nagrodę za swój zbrodniczy czyn otrzymywali wysokie stanowiska państwowe - przewodniczący powiatowej rady, i to w Puławach, to nie byle kto. Nie może zginąć jak szpilka w stogu siana, a jego zbrodnia nie może pozostawać białą plamą. W Wąwolnicy nie jest ona białą, jest czarną, mimo że goreje wspomnieniem tego pożaru.

Chciałbym, by dziennikarz, który po latach zawita do Wąwolnicy, usłyszał, że to, co się ma dziać w Wąwolnicy, będzie się dopiero działo.

Zbrodnia bezkarna jest zbrodnią potworną".

Tyle Kuśmierek, czytelnicy wybaczą mi, że notka składa się niemal w całości z cytatów. Co mogę dodać od siebie? Kuśmierek pisał ów tekst między 10 a 22 września 1988 roku. Czy dziś sprawa Wąwolnicy jest w Polsce znana? Czy trafił tam, jak się marzyło temu eks-stalinowcowi, jakiś dziennikarz? Czy jest tam tablica upamiętniająca spalenie? Czy znane jest nazwisko owego aparatczyka? Nic mi o tym nie wiadomo. Liczę na wiedzę licznych czytelników. A do paru znakomitych redakcji, w tym jednej, która skutecznie zawiadowała przez lata naszą pamięcią, mimo tego, że daleki jestem od ignorowania książki Grossa, wysłałbym list: "Zanim poświęcicie stronice książce >Strach<, wyślijcie swoich reportażystów do Wąwolnicy". Choć obawiam się, że dziś jest znacznie więcej o wiele ważniejszych tematów na reportaże. Na przykład: Rafalala. I bodaj nie ma też już tak świetnych jak Kuśmierek reportażystów.

ps. A tym, co nie znają Kuśmierka z całego serca polecam poszukiwania. Warto.

 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka