Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
4151
BLOG

Broniewski, Anka, komunizm

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Kultura Obserwuj notkę 6

10 lutego 1962 roku w lecznicy rządowej przy ulicy Emilii Plater w Warszawie zmarł Władysław Broniewski. Rewolucyjny poeta, człowiek złamany historią i alkoholem, legionista Piłsudskiego, który napisał „Słowo o Stalinie”, może jeden z ostatnich dziewiętnastowiecznych polskich romantyków, którym przyszło żyć w czasach tak straszliwie nowoczesnych, jak XX wiek.

Dla ludzi z mojego pokolenia, urodzonych pod koniec lat 70. XX wieku, to wciąż poeta okolicznościowych akademii. Ileż to razy na początku roku szkolnego chłopcy i dziewczęta w granatowych mundurkach, którym właśnie wypadały zęby mleczne, musieli galowo recytować ze ściśniętymi stresem piąstkami szacowne strofy: „za tę dłoń podniesioną nad Polską – kula w łeb!”. Później, już w III Rzeczpospolitej, o Broniewskim zrobiło się cicho. Młodych wilczków nadwiślańskiego kapitalizmu nie wzruszał patetyczny, staroświecki socjalizm, ani tym bardziej ten dysfunkcjonalny, realny, w którym wyrośli. Nie wzruszał ich też wewnętrznie sprzeczny, pomieszczony w jednym człowieku patriotyzm: ten legionowy i ten z pierwszych dekad PRL, „ze Związkiem Radzieckim na czele”. W III RP autorowi „Bagnetu na broń” próbowano nawet zdemontować pomnik w rodzinnym Płocku. A później, na długo, przycichło. Ale wrócił do łask czytelniczych. I ze zdumieniem często odkrywam, jak życzliwie odnoszą się do Broniewskiego ludzie, którzy nie odnajdują się w jakiejkolwiek sympatii do lewicy, ani starej, ani młodej. Dlaczego tak jest?

Suchary i pomarańcze

II wojna światowa. Władysław Broniewski jest już w armii Andersa. Pisze wiersze, których w PRL nie przywoływano zbyt często. To są utwory niczym rytm werbla, dyktowanego przez dobosza idącym pod ogień: „Idzie Kresowa / Idzie Karpacka, / każda bojową chrzęszcząc maszyną. / My was znajdziemy, choć po omacku, / w Monte Cassino! W Monte Cassino!”. A do córki, do Anki kreśli troskliwe listy ojcowskie: „Czy dostałaś paczkę, w której było »Ogniem i mieczem«, koszule, mydło i woda lawendowa?”.

Ale dziecko, pozostające pod pieczą Janiny Broniewskiej, pierwszej żony poety, dogmatycznej stalinistki, przyjaciółki Wandy Wasilewskiej, nasiąkało już inną opowieścią. Smarkata Anka, pannica od berlingowców, pouczała ojca, który jako siedemnastolatek poszedł do Legionów, który cudem uszedł żywy z rąk NKWD i cudem nie zmienił się w proch łagrowy: „Wolę swoje żołnierskie suchary niż twoje palestyńskie pomarańcze. (…) Ja drogą najprostszą wracam do Polski i to do takiej, o którą Ty całe życie walczyłeś, a Ty tymczasem robisz wszystko, co możesz, żeby sobie ostatecznie drogę do niej odciąć” (korespondencję obojga cytuję za książką „Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki” Joanny Siedleckiej). A „marnotrawny ojciec” znów pisał wiersz, w którym sielanka babiego lata przeplatała się z grozą pamięci: „wrócę do Polski, i znów będą wrześnie, / będą spadały z drzew grusze i śliwy, / w niebo popatrzę i będzie boleśnie: / pod słońcem września nie będę szczęśliwy”.

Broniewski, tamten Broniewski, tworzył nie tylko żołnierskie szlagiery, rzewne piosnki, sprośne wierszyki o masturbacji, za które zbierał burę od przełożonych. W Jerozolimie pisał poezję, w której słychać wiele z tradycji romantycznej, ze słów i idei, jakie były Polakom jedyną ojczyzną przez dekady zaborów. To jest Broniewski najsłabiej znany, nieledwie religijny, co nie znaczy, że wierzący. Przecież nasz romantyzm był zawsze religijnością bijącego się o wolność narodu. Jeden z tych utworów to „Via Dolorosa” z 1943 roku: „Jerozolimskie kamienie, / jerozolimskie wieki… To tu, na kosmicznej scenie, / tragedią dziejów dalekich / działo się, zapodziało / w lat i wydarzeń tłumie: / »słowo ciałem się stało« – słowo trafiło do sumień… (…) / Nie przyszedłem tu szukać Boga. / Ja jestem żołnierz piechoty! Ja wiem, że jedyna droga / do Polski / – to droga Golgoty”. Nawet nie wiedział, jak proroczy pod wieloma względami jest to wiersz.

Głośno o bolszewikach

Ogniomistrz serc i słów wrócił do Polski w 1945 roku. Czy ściślej: wrócił na ojczystą ziemię pozostającą pod sowieckim zarządem. Polska Ludowa dopiero się kształtowała. Jedni mówią, że wrócił do córki, inni, że do pamięci po zmarłych, jeszcze inni, że do/dla siebie. W jakim stanie był w tamtych latach kraj, świetnie pokazują mało znane wspomnienia Kazimierza Pużaka, więźnia Szlisselburga, przedwojennego lidera Polskiej Partii Socjalistycznej, jednego z przywódców państwa podziemnego, sądzonego w Procesie Szesnastu, wykończonego w więzieniu w Rawiczu w 1950 roku: „Od pierwszych dni wywożono z Polski literalnie wszystko, rekwirowano dla wojsk sowieckich chleb i mąkę i piekarnie, powodując powszechny głód. Kraj ogołocony i spustoszony w ciągu okupacji niemieckiej – musiał żywić nie tylko garnizony rosyjskie wewnątrz kraju, ale i te wojska, które ciągle przebiegały przez kraj i lądowały w Niemczech. (…) Całość była przyczepką do całego systemu okupacji sowieckiej i jej postępowanie było obowiązujące dla agentury Lubelskiej. Wybielaniem i motywacją tego systemu zajmowała się zglajszachtowana prasa, kryjąca się ze zrozumiałych względów za tytułami istniejących przed wojną wydawnictw prasowych, nie mających nic wspólnego z komuną i agenturą sowiecką”.

Broniewski, wysoko postawiony na cokole, znalazł się wśród tych przedwojennych socjalistów, którzy legitymizowali nowy ustrój. To fakt, któremu nie da się zaprzeczyć: komunizował już w II Rzeczpospolitej. Inna rzecz, że dobrze wiedział, iż dał wbić w siebie oścień. Wierzgał przeciw niemu. W czasach stalinowskich pielęgnował niebezpieczne dziwactwa, których nikomu innemu by nie wybaczono. W schowanym przed widzami parę lat temu na półkach TVP filmie Macieja Gawlikowskiego „Errata do biografii. Władysław Broniewski” poetę z tamtych lat wspomina Bohdan Urbankowski: „przyjechał do naszej szkoły, miał bardzo dużo spotkań na Śląsku. Zaimponował nam tym, że w pewnym momencie zaczął wspomnienia legionowe. Pokazywał, że »tutaj« [na piersi – K. W.] komendant Piłsudski przyczepiał mu Virtuti Militari. Potem mówił o walkach z bolszewikami, co było w tamtych czasach sensacją, bo o tym się oficjalnie na lekcjach historii przecież nie mówiło”.

Wyrwać z cugu

Na kartach jedynej jak dotąd biografii poety „Broniewski. Miłość, wódka, polityka”, pióra Mariusza Urbanka, jego przybrana córka Maria Broniewska-Pijanowska wspomina, że po powrocie z Anglii do kraju chciał z cudem uratowaną rodziną czytać przy stole Pismo Święte: „może bał się, że w komunistycznej Polsce zostaniemy wynarodowione? W czasie wojny pisał do Anki, żeby nigdy nie zapomniała, że jest Polką i żeby uczyła się historii. Pamiętam pierwszy spektakl, na jakim byliśmy po wojnie w teatrze – to była »Odprawa posłów greckich«. Myśmy się śmiertelnie nudziły, a on płakał słysząc ze sceny polskie słowa. Nie był pijany, po prostu tak reagował”.

Relacje z córkami układały mu się gorzej niż z publicznością, szczególnie z tą prostą, prowincjonalną, robociarską. A choć w wierszach zapewniał Ankę o ojcowskiej miłości, i faktycznie troszczył się o nią na tyle, na ile pozwalał mu paraliżujący go nałóg, nie miała z nim lekkiego życia. Anka pracowała w Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Reżyserowała film na kanwie ojcowskiego – nigdy zresztą nieukończonego – poematu „Wisła”. Agnieszka Bojanowska, przyjaciółka Anki z tamtych czasów, wspominała, że Broniewski „rozwalał jej kolejne dni zdjęciowe – spóźniał się, w ogóle nie przychodził, albo znów pijany. Musiała wyciągać go z knajp. Zdenerwowana, uderzyła go kiedyś przy całej ekipie”.

Anka, o czym przecież nie mówiono dzieciom w PRL-owskiej szkole, należała do wąskiego grona osób należącego do komunistycznej elity. W czasach stalinowskich studiowała w Wyższej Szkole Filmowej w Paryżu. Poza nią tylko jedna Polka miała wówczas taką możliwość – Zofia Bystrzycka, żona Jerzego Putramenta. Wcześniej Anka wyszła za mąż za Stefana Kozickiego, urodziła im się córka, Ewa. Ale szybko każde z małżonków poszło swoją drogą. Anka miała romans z Bohdanem Czeszką. Nie wiedziała, że młody literat, nadzieja Partii, zgłębia tajniki ars amandi także z jej matką. Ankę znaleziono martwą 1 września 1954 roku. Podobno to właśnie ta zdrada, zarówno ze strony kochanka, jak matki, przyczyniła się do jej śmierci.

Ta historia jest dobrze znana. Czy ściślej: podobno jest dobrze znana. Broniewskiego po śmierci Anki wysłano na odwyk do szpitala psychiatrycznego w Kościanie, którym kierował wówczas przedwojenny eugenik Oskar Bielawski. Dopiero w 1989 roku wdowa po Broniewskim, Wanda, jasno stwierdziła: „cała sprawa nie miała charakteru leczniczego i nie wynikała z troski o zdrowie Męża. Wykorzystano ówczesne układy, a chodziło o zrealizowanie pewnych celów osobistych i odpowiednie ukształtowanie Broniewskiego”.

Niuanse sprawy pokazał Maciej Gawlikowski w filmie dokumentalnym o poecie, nakręconym w ramach serii „Errata do biografii”. Ale obraz dobrych kilka lat temu trafił na półki w TVP, gdyż Maciej Zaremba, syn Oskara Bielawskiego, wpływowy dziennikarz związany z „Gazetą Wyborczą”, zagroził procesem. Nikt nie chciał awantur – łatwiej było „odsunąć film od pokazywania”. Gawlikowski opowiada „Gazecie Polskiej”: „W pewnym momencie interweniował w tej sprawie u swoich szefów Jacek Rakowiecki, ówczesny rzecznik TVP. Otrzymał odpowiedź, że negatywną opinię wydał dział prawny, więc film nie pójdzie. Na dziale prawnym musiało zrobić wrażenie pełne pogróżek pismo Zaremby-Bielawskiego i nie brali w ogóle pod uwagę tego, że wydane w międzyczasie książki na temat Broniewskiego, przedstawiają sytuację dokładnie tak samo, jak ja w filmie. Gdyby TVP wstrzymywała każdy film dokumentalny po proteście rodzin bohaterów, niezadowolonych z tego w jakim świetle zostali oni przedstawieni, nie dałoby się emitować niczego poza laurkami na czyjąś cześć”.

Bomba w grób Smoleński

Co do samej sprawy zamknięcia Broniewskiego – najprawdopodobniej ówcześni decydenci obawiali się potężnego skandalu. Jakby to wyglądało, gdyby stary rewolucyjny poeta gdzieś w centrum Warszawy, na oczach przypadkowych osób, pobił się z młodym rewolucyjnym pisarzem? Zresztą, już po tym, jak twórcę „Ulicy Miłej” wypuszczono z Kościana, przydarzyła się znamienna sytuacja: Broniewski spotkał Czeszkę w towarzystwie Janiny w kawiarni literatów. Wanda Broniewska relacjonowała: „ów Czeszko ośmielił się do niego powiedzieć: »źle, żeś wrócił!«. Władek schwycił wtedy siedzącego Czeszkę za zadarty nos, podniósł go za ten nos do góry, chwilę tak potrzymał, puścił i wrócił do naszego stolika”. Po tej historii towarzyszka Janina, najprawdopodobniej przy znacznej pomocy towarzyszki Wandy Wasilewskiej, wysłała towarzysza Czeszkę do Moskwy, jako korespondenta „Trybuny Ludu”.

Panuje pogląd, że to śmierć Anki była główną przyczyną ucieczki Broniewskiego w poezję liryczną. Sądzę, że przeoczany jest istotny motyw. Otóż liryka mogła być dla niego ucieczką także przed twórczością propagandową. Tym bardziej, że w PRL nie mógł sobie pozwolić na poetycką krytykę społeczną, tak ważną przez dekady jego twórczości: przecież zapanował najlepszy z ustrojów, od Broniewskiego oczekiwano agitek i peanów.

Przed 1956 r. nie potrafił, może bał się pisać wierszy „jak rzeźnickim nożem po oczach”, wierszy bijących w niesprawiedliwość i nędzę, w tajniaków i donosicieli, nie mógł tworzyć utworów na miarę „Zagłębia Dąbrowskiego”. Nie potrafił w PRL napisać takiego wiersza jak „Szpicel”: „Zdrada! Zdrada! Na próżno miotam się i krzyczę, / żywe serce garściami rozdając za darmo, on schwyta je w swe sieci, kawałki przeliczy / i jak straszliwą bombę odniesie żandarmom… / …spójrzcie w okno: idzie pochmurny październik, / jak szpicel w szarym palcie, jak człowiek bez twarzy… / Oczy nam mgłą zachodzą jak szyby traktierni… / już nas opuszcza młodość – fałszywy towarzysz”.

*

Już w rządowej lecznicy na ul. Plater Broniewski prosił żonę, by do pośmiertnych wydań jego poezji dołączono wiersz „Homo sapiens” z frazą: „A druga bomba – w grób Smoleński! / Niechaj rycerze zmartwychwstaną / i świecąc każdy piersi raną, / świadectwo dadzą krwi męczeńskiej”… Nie spełniła jego woli. Takie zdania, dotyczące Katynia, były zakazane.

Rewolucyjny poeta nie zginął w mamrze sowieckim. Zabiły go alkohol, rak krtani i mistrzyni życia, historia.


Tekst ukazał się pierwotnie w "Gazecie Polskiej", nr 6 (1174), 10 lutego 2016 r.

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura