Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
1257
BLOG

Komitet Obrony Depozytów

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 4

Od początku rodzimej transformacji środowiska, które odwoływały się do haseł krzewienia czy obrony demokracji, równocześnie należały do tych, którym kompletnie nie przeszkadzały procesy wykluczenia i pauperyzacji dotykające (z całą bezwzględnością skutków egzystencjalnych i etycznych) nie tak małą część Polaków.
 
Wielkomiejskie elity, skupione wokół „demokratycznych liderów” i „demokratycznych partii” (Unia Demokratyczna, Kongres Liberalno-Demokratyczny Donalda Tuska), funkcjonujące jako wpływowe grupy wzajemnej adoracji, rzadko kiedy interesowały się tym, czy Polska plebejska, Polska prowincjonalna może na godziwych/podmiotowych warunkach uczestniczyć w polskich przemianach gospodarczych, społecznych i politycznych.

Polityczno-ideowe frakcje, skupiające zwolenników radykalnej terapii szokowej, w której przeprowadzeniu liberalnemu postkomuniście Leszkowi Balcerowiczowi pomagał m.in. „młody wilczek” Ryszard Petru, nie martwiły się o prawa i godność ludzi z nizin społecznych. Zwykli Polacy, zmuszani do nielegalnej emigracji zarobkowej już w latach 90., wyrzucani z dnia na dzień z restrukturyzowanych zakładów pracy, traktowani jak śmieci przez nowo-starą kastę „menedżerów polskiego kapitalizmu”, byli jak nawóz, na którym miała rosnąć młoda, polska demokracja. Z dobrodziejstw tego systemu, właśnie dzięki koneksjom i kooptacji do odpowiedniego towarzystwa, korzystały warszawka czy krakówek.

Spójrzmy prawdzie w oczy. Zbyt często w historii III Rzeczypospolitej „demokracja” była wykorzystywana w złej wierze – choćby do okładania przeciwników ideowych pałką albo do legitymizacji własnej pozycji blisko struktur władzy i pieniądza – by ktokolwiek uczciwie myślący nie poczuł przynajmniej wątpliwości na widok tzw. Komitetu Obrony Demokracji.

Pojawiają się zwątpieni

Wiele wskazuje na to, że forma, jaką przybrał KOD, budzi spore wątpliwości wśród części jego sympatyków. Jan Domaniewski, wiceprezes Zarządu Fundacji Faktu (Ringier Axel Springer Polska) pisze w najlepszym, jaki czytałem, krótkim komentarzu do niedawnych ulicznych happeningów Komitetu: „Czy jedną z twarzy KOD‑u musi być [Krzysztof] Materna? Gość upasiony na różnych zleceniach przez ostatnie 8 lat i czołowy lizus PO? To bardzo źle robi tej naprawdę ważnej inicjatywie. Jak Mateusz Kijowski chce pogonić z KOD polityków, to może niech w pakiecie pogoni Maternę?” (źródło: status publiczny na Facebooku, 20 XII 2015 r.). Czy trzeba to w jakikolwiek sposób komentować? Mamy do czynienia ze świadectwem zwolennika „pospolitego ruszenia demokratów”, który równocześnie z niesmakiem dostrzega, kto tam gra główne skrzypce. Mnie to nie dziwi jeszcze bardziej: realni liderzy KOD-u, jego medialne symbole, ci, którzy najgłośniej krzyczą w tym towarzystwie, to przestraszone, spasione koty, pieszczochy systemu: od Krzysztofa Materny przez Tomasza Lisa po Marka Kondrata.

Cóż, jaka demokracja, tacy jej obrońcy – klakierzy polityków przejadających publiczne pieniądze w snobistycznych warszawskich restauracjach. Niewiele zmienia fakt, że wśród tych, co wraz z KOD‑em wyszli na ulice, są ludzie, którzy – jak mówią – „po prostu nie lubią PiS”, albo tacy, którzy szczerze uważają, że „obecna władza poszła za daleko w swoim zapale w kwestii Trybunału Konstytucyjnego”. Ale to nie oni są najważniejsi na demonstracjach KOD‑u. Ważni są ci, którzy – nagle mocno wymięci na twarzach, rzucający wokół zaniepokojone spojrzenia – krzyczą, jakby ktoś obdzierał ich ze skóry, że „demokracja jest zagrożona”. Pewnie boli to odrywanie żywcem od dojnego, instytucjonalnego cyca. To szczególny przypadek zakłamania: krzyczą „demokracja, demokracja!”, gdy „boli ich w kieszeni”.

„Niech jedzą ciastka”

Gdy patrzę na „polskich demokratów” Anno Domini 2015, mam bardzo złe skojarzenie. Przypomina mi się książka z lat 90. XX w., dopiero niedawno wydana w Polsce, czyli „Rosyjska inteligencja” Andrieja Siniawskiego, rosyjskiego pisarza i dysydenta, przed dekadami zmuszonego do opuszczenia Sowietów.

Siniawski powrócił do swojego kraju na początku lat 90 XX w. i ze smutkiem i obrzydzeniem obserwował, jak jego dawni koledzy, byli opozycjoniści, zamieniają się w pupilów i klakierów nowej władzy. Siniawski opisywał, jak często wycierali sobie gęby hasłami typu „demokracja” albo „naród nie dorósł do demokracji” – w czasie, gdy znaczna część postsowieckiego społeczeństwa doświadczała ogromnego zubożenia.
Pisarz wspominał słowa swojego byłego kolegi z opozycji, skierowane pod adresem nagle zubożałych Rosjan: „»Niech się pocą, szukają, sprzedają butelki i wynajmują swoje mieszkania«, powiedział z błogim uśmiechem Borys Zołotajkin, legendarny adwokat, który bronił dysydentów”. Autor „Rosyjskiej inteligencji” nie mógł pogodzić się z faktem, że znaczna część jego rodaków radykalne reformy rynkowe zmuszona była przypłacić nędzą i zniszczeniem życia osobistego i rodzinnego. Zauważał przy tym, że rosyjska inteligencja rozbiła się na zasobną, wpływową politycznie, kulturowo i gospodarczo moskiewską elitę, z reguły zblatowaną z nowo-starą elitą władzy, i na rzesze spauperyzowanych inteligentów, często prowincjuszy, pozostawionych samym sobie w radykalnie przeobrażającym się świecie.

„Syte koty” poszły swoją drogą

Mało się o tym u nas mówi, ale coś podobnego stało się w Polsce jeszcze pod koniec PRL‑u i w początkach III RP: Wielkomiejska elita intelektualna, nierzadko funkcjonująca na przecięciu środowisk opozycyjnych i rewizjonistów z PZPR, poszła swoją drogą – tak powstała kasta sytych, salonowych kotów III RP, która o Polsce plebejskiej i uboższej prowincjonalnej i miejskiej inteligencji przypomina sobie, gdy potrzebuje jej głosów, albo gdy chce się uderzyć w cudze piersi. I właśnie z tego czasu, z tamtych środowisk historycznie wywodzi się rdzeń dzisiejszego KOD‑u. Widać to dzisiaj dobrze właśnie w sferze symbolicznej – oporniki, solidarnościowe nawiązania, pieśni z czasów styropianu i etosu. Ale to dekoracja, bo nad tym wszystkim unosi się niczym niemaskowany już egoizm, strach przed utratą wpływów i pozycji oraz cynizm politycznych rozgrywek pana Petru i wspierających go wielkich telewizji.

Komitet Obrony Demokracji? Raczej Komitet Obrony Depozytów (bankowych) i licznych, właśnie traconych wpływów. Pozwolę sobie na parafrazę. Mam nadzieję, że nie zgorszę nią moich prawicowych czytelników. Otóż widmo krąży po Polsce – widmo utraty depozytów. Roman Giertych i Krzysztof Materna, Leszek Balcerowicz i Tomasz Lis – wszyscy oni drepczą po polskich ulicach ze strachu przed tym widmem. Oby ich strachy przeobraziły się w rzeczywistość.


Tekst pierwotnie ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka