Krzyszto Karnkowski (Budyń78), lider kapeli Spirit of 84
Krzyszto Karnkowski (Budyń78), lider kapeli Spirit of 84
Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
1445
BLOG

Budyń78: Tu nie będzie optymizmu

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 7

Wydaje mi się koszmarną hipokryzją fakt świętowania kolejnych rocznic odzyskania wolności w kraju, który ludziom zdolnym, pracowitym i uczciwym zaproponować może przede wszystkim możliwość wyjazdu za granicę –rozmawiam z Krzysztofem Karnkowski, liderem punkowej kapeli Spirit of 84.

Na początek pytanie jak z ankiety. Dlaczego i co Cię obchodzi Polska?

Krzysztof Karnkowski (Budyń78):Jestem tutaj, więc mnie Polska obchodzi. Nie wiem, czy spełniam definicję słowa „patriota”. Nienawidzę tego, co udało się z Polski zrobić przez ostatnie kilkadziesiąt lat i się z tym nie kryję. Z drugiej strony nie jestem osobą, która się swojego kraju wstydzi, albo uważa, że za wszystkie złe rzeczy dookoła odpowiada „polskość”, co jest dość powszechną postawą.

Napisałem tekst, którego jeszcze nie gramy, bo brak muzyki (tekstów mam za dużo): „Nie jestem dumnym Polakiem, wybacz / bo coraz częściej chce mi się rzygać”. Wymieniam tam też kilka przyczyn takiego stanu, w związku z czym nie sądzę, bym został zaproszony do kolejnej książki z cyklu „Jak strasznie być Polakiem”, nagroda Nike też mi raczej nie grozi w najbliższym czasie. O wyśmiewanej przez nasze elity intelektualne tradycji romantycznej myślę dość ciepło.

2013 rok: dziesięć lat Spirit of 84. Wydaliście płytę, podsumowującą ten czas. Dwa nowe kawałki, „Pętla” i „Pułapka”, nie brzmią optymistycznie. Chandra egzystencjalno-społeczna?

K.K.: Jesteśmy w trakcie pracy nad nowym materiałem. Od półtora roku gramy w niepełnym składzie, jeden z naszych gitarzystów jest za granicą. Pewnie jeszcze chwilę tam zostanie, ale wierzymy, że do nas wróci. Chcieliśmy dać na płytę kawałki, które dobrze brzmią na jedną gitarę i sprawdzają się na koncertach. I wypadło na te dwa utwory. Później sobie uświadomiłem, że oba są dołujące. Ale nie cały nowy materiał jest ponury, na kilkanaście kawałków ze dwa brzmią bardziej optymistycznie... 

Skąd się wzięła kapela Duch Roku 84?

K.K.: Przed rokiem 2003 graliśmy jako Żółte Słoniki, przez dobre dziesięć wcześniejszych lat. W pewnym momencie pojawił się pomysł zmiany nazwy. Rzucony nawet bez większego przekonania, ale pierwsza nazwa nie wszystkim członkom kapeli odpowiadała, a druga – owszem. Poza tym jako Żółte Słoniki nie byliśmy zbyt rozpoznawalni. Do tego przypisywano nas czasem do zjawiska, określanego jako punko-polo, które dla mnie jest całkiem sympatyczne, niemniej wydaje mi się, że byliśmy trochę gdzie indziej. Uznałem, że nowa nazwa to będzie kop i „wyzerowanie”. Wtedy zmieniała się także nasza muzyka, wyglądało na to, że trochę odejdziemy od punka. Ale rzecz nie była aż tak pewna. Gdy robiliśmy okładkę do płyty, która okazała się debiutem Spirita [„Political Fiction” – K.W.], w pracach uwzględniliśmy dwie wersje – powstały warianty zarówno ze starą, jak z nową nazwą.

Potem zagraliśmy trochę koncertów już jako Spirit, przebiliśmy się do kilku stacji radiowych i  przyzwyczailiśmy się do tej nazwy. Skład się jeszcze kilka razy zmienił, ale z piątki, która tworzyła ostatnie wcielenie Słoników, czwórka jest cały czas mniej lub bardziej związana ze Spiritem. Nawet nasza ówczesna wokalistka, Ruda, pojawia się w nowych kawałkach, Naresky gra na gitarze i tylko Szkielet – którego po drodze na basie zastąpił Tupak – po przerwie wrócił do zespołu jako drugi gitarzysta. Obecny skład uzupełnia Kuba, perkusista.

Nazwa odwołuje się do Orwella, ale także do najlepszego naszym zdaniem okresu polskiego punk rocka, Jarocina`84,  kapeli Siekiera. Dlatego na naszym facebookowym profilu główny motyw graficzny to Orwell w koszulce Siekiery.

Ale Ty sam na Jarocin`84 jeszcze się nie załapałeś...

K.K.:Zdecydowanie nie. Choć to w tamtym czasie udało mi się zaliczyć pierwszy koncert, niekoniecznie punkowy, ale jednak – był to Mr. Z’oob w warszawskim kinie Ochota. W okolicy 1992/1993 z kolegami z podstawówki zaczęliśmy pierwsze, nieśmiałe próby grania. Nagrywaliśmy kasety, potem, już z innymi ludźmi, również płyty, sporo ich poszło w świat. W czasach Internetu okazało się, że te utwory docierały w różne, zaskakujące miejsca, daleko od Warszawy, z której się w zasadzie z naszym graniem nie ruszaliśmy. Kilka razy spotkałem osoby z niewielkich, odległych miejscowości, mówiące, że wychowały się na naszych kasetach.

Skąd muzyka w Twoim życiu, jako sposób komentowania i interpretowania polskiej rzeczywistości?

K.K.:W moim rodzinnym domu była półeczka z kasetami. Gdy doczekałem własnego magnetofonu, zacząłem brać muzykę stamtąd. Stała tam na przykład kaseta z koncertem Jacka Kaczmarskiego z 1982 r., bodajże z Paryża. Według mnie to najmocniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek nagrał. W recenzji zamieszczonej niedawno w zinie „Pasażer” znalazło się stwierdzenie, że śpiewam jak „wkurwiony Kaczmarski”. Miło było to przeczytać.

W zbiorach rodziców była też „czarna” kaseta Jana Krzysztofa Kelusa. Notabene, wtedy w obiegu były dwie płyty Kelusa, obie wydane przez Nową. Druga, „czerwona”, miała na okładce Pałac Kultury. Trochę później dotarłem i do tej drugiej. 

Od początku trafiłem na granie bardzo mocno komentujące rzeczywistość. Gdy zacząłem szukać „własnej” muzyki trafiłem na punk rocka, który szedł w tę samą stronę – w innej estetyce skupiał się w swoim ówczesnym kształcie na krytyce rzeczywistości. To były trudne do wyobrażenia dziś czasy, gdy dużo polskiej muzyki punkowej obecnej było w radiu, czy nawet w TV.

Jeśli zaś chodzi o inspiracje muzyczne, to oczywiście najważniejszy jest polski punk z lat 80. i początku następnej dekady, choć myślę, że w moim podejściu do układania muzyki sporo jest też np. odwołań do wczesnych płyt The Exploited. Dość duży wpływ miała na mnie Гражданская Оборона (Grażdańskaja Abarona). W naszej muzyce sporadycznie pojawia się też metal, grunge czy ska – wszystko, co da się naturalnie połączyć z punkiem. Nie zawsze słucham muzyki publicystycznej, ale ona wciąż jest dla mnie najistotniejsza.

Przynajmniej w jednym kawałku, Gov.pl, słyszę „puzony Armii”.

K.K.:„Puzony Armii” zostały dodane przez realizatora nagrań, „zagrały mu” w tym utworze, ale zrobił to akurat bez konsultacji ze mną. Bardzo wiele osób kojarzy mnie jako zaangażowanego fana Armii, więc jest nieuniknione, że doszukują się armijnych inspiracji. I na pewno je słychać w muzyce Spirita. Skojarzenia z Kultem czy Kolaborantami też mnie nie martwią.

Wasz zespół ma dziesięć lat, podobnie jak praca prof. Krasnodębskiego „Demokracja peryferii”. Dobrze się czujesz w III Rzeczpospolitej Postkolonialnej?

K.K.:Lektura tej książki także poukładała mi pewne rzeczy w głowie. Nie jestem fanem III Rzeczpospolitej, czy ją nazwiemy postkomunistyczną, czy postkolonialną, czy jakkolwiek inaczej ją dookreślimy.

Transformacja ustrojowa okazała się wielkim zawodem. Nie jestem obrońcą Polski Ludowej, mówię o tym, że wielu Polaków odarto z marzeń, pewnie też i ze złudzeń. Przy Okrągłym Stole jedna grupa cwaniaków dogadała się z drugą, choć pewnie wielu się w to włączyło z dobrymi chęciami. Potencjał „Solidarności” z 1980 r., a nawet jej osłabionej wersji z 1989 r., został zmarnotrawiony. Polacy zostali potraktowani bardzo przedmiotowo przez ludzi, który ustanowili na nowo władzę w kraju. Co gorsza, są tak traktowani przez cały czas i wydają się z tym na ogół pogodzeni. I to jest główne paliwo dla mojego dyskomfortu.

Dodatkowo wydaje mi się jakąś koszmarną hipokryzją fakt świętowania kolejnych rocznic odzyskania wolności w kraju, który ludziom zdolnym, pracowitym i uczciwym zaproponować może przede wszystkim możliwość wyjazdu za granicę. Mam przyjaciół, którzy po doktoratach wyjeżdżają na trochę, wyjazdy się przedłużają, bo i zarobki atrakcyjne i warunki pracy o wiele lepsze niż na miejscu, po czym już niespecjalnie mają do czego wracać.

Nie lubisz szufladkowania. Ale spróbuj określić się ideowo. W listopadzie 2012 r. widziano Cię w Warszawie zarówno na Marszu Niepodległości, jak i na marszu Polska Socjalna, współorganizowanym w Warszawie przez moje środowisko.

K.K.:Byłem w okolicach Marszu Niepodległości, kręciłem teledysk do kawałka pod tytułem „Policja” i spodziewałem się, zresztą słusznie, że uda mi się nakręcić tego dnia dużo materiału. Natomiast w samym wydarzeniu nie brałem udziału. Sądzę, że w przyszłości marsz podzieli się na stricte narodowy i imprezę środowisk PiS, „Gazety Polskiej”. Co do marszu Polska Socjalna – byłem na nim przede wszystkim z sympatii do spraw przegranych i do części organizatorów, przez których zostałem zaproszony. Przeszedłem z uczestnikami jedną trzecią trasy i na tyle oceniam swoje utożsamienie ze wznoszonymi tam hasłami.  

Twoje/wasze teksty są głęboko polityczne, krytyka realiów chyba dość nietypowa jak na kapelę o anarchistycznych źródłach. Ktoś mógłby powiedzieć, że to wręcz „prawicowa sztampa”...

K.K.:Nieprawda. W tekstach dominuje przekaz społeczny, nie czysto polityczny. Część tekstów to ogólne, życiowe refleksje. Myślę, że to wciąż konsekwencja anarchicznych korzeni, choć przefiltrowana przez różnorakie, w tym bardziej  konserwatywne czy chrześcijańskie idee. Najbliżej mi dziś do chyba do myśli Chestertona. Kontakt z licznymi tekstami socjologicznymi też na pewno ma na to, co piszę, jakiś wpływ. Ale nie biję słuchacza po głowie przekazem tekstów, nie każę mu myśleć tak albo inaczej. Jeśli chcę wypowiedzieć się konkretnie na tematy aktualne, mogę to przecież zrobić na blogu, co więcej – dotrzeć z tym do liczniejszego grona odbiorców. Słuchaczy mamy z różnych bajek ideowo-politycznych i w samym zespole mamy znaczny przekrój ideowy. Od kompletnego niezainteresowania polityką, przez anarchizujące podejście typowe dla tzw. sceny, do konserwatyzmu i liberalizmu. Jak na razie dajemy sobie z tym wszystkim radę, zresztą mamy jeszcze o czym rozmawiać poza bieżącą polityką. Gdy jakiś tekst wydaje mi się zbyt mocną deklaracją polityczną, pokazuję go wszystkim w kapeli i pytam, czy nie będą mieli problemu, by podpisać się pod czymś takim. Jeszcze się to nie zdarzyło.

Mamy grupę wiernych słuchaczy, która lubi nas i wspiera takimi, jacy jesteśmy. Trochę ludzi przekreśla nas z góry, właśnie z racji moich politycznych przekonań, czy też swoich projekcji na ten temat. Ale – zaznaczę – nikt w kapeli nie traktuje grania jako działalności politycznej. Robimy muzykę, jesteśmy zespołem punkowym i to tyle. 

Kazik przed laty śpiewał: „Jak powstają twoje teksty / gdy mnie ktoś zapyta, / za...ię z laczka i poprawię z kopyta”. Zatem: jak powstają Twoje teksty?

K.K.:Nie ma w tym większej filozofii. Zwykle teksty biorą się z frazy, z jednego zdania, do którego dopisuję zwrotkę i piosenkę. Do takich fragmentów wracam czasem nawet po dwóch, trzech latach. Rzadko wymyślam od razu całe kawałki. Na ogół teksty powstają niezależnie od muzyki – potem słowa i pomysły na muzykę łączą się w pary.

Jesz kolację, oglądasz program informacyjny telewizji mniej lub bardziej reżimowej i łapiesz natchnienie?

K.K.:Prawie nie oglądam telewizji, chyba że jako źródło rozrywki. W programach informacyjnych nie dostrzegam dziś niczego wartościowego dla siebie. Szybciej „złapię temat” gdy przeglądam Internet albo czytam – coraz rzadziej, niestety – prasę papierową. Po zmianach w „Urze” regularnie kupuję „Sieci”, ale nie utożsamiam się za bardzo z tym tytułem. Było kwestią przypadku, że zostałem przy tym właśnie tygodniku.

Czasami jest też tak, że słucham jakiegoś kawałka, który wcale nie musi mi się podobać, ale zostaje mi w głowie a do jego melodii zaczynają mi się układać nowe, zupełnie inne słowa. Potem oryginalna melodia z głowy znika, a ja zostaję z nowym tekstem i biorę się za szukanie do niego dobrych dźwięków.

A czasem „łapię tematy”, gdy jadę tramwajem...

Skąd ta pasja, warszawskie tramwaje, widoczna i w muzyce i na okładce ostatniej płyty?

K.K.:Właśnie zostały wycofane w Warszawie dwa moje ulubione tramwaje, robione wyłącznie dla stolicy w latach 50., 60. Postanowiłem je uwiecznić w ramach grafiki do albumu. Całe życie mieszkałem przy jakichś ciągach tramwajowych, stąd ten środek komunikacji stał się dla mnie głównym sposobem poruszania się po mieście. A że warszawskie metro nie prezentuje dla mnie żadnej większej wartości estetycznej, to inna rzecz.

Przy okazji: jesteś warszawiakiem z dziada pradziada, czy tzw. słoikiem?

K.K.:Część mojej rodziny mieszka w Warszawie od bardzo dawna, część mniej więcej od czasów II Wojny Światowej. Niespecjalnie mam ochotę włączać się w  sztucznie kreowany konflikt między warszawiakami a „słoikami”. Widzę, że w ostatnim czasie jest on  rozdmuchiwany, rozgrywany politycznie na różnych forach internetowych. Mam wrażenie, że ludzie Ratusza (może tylko sympatycy) próbują grać tu swoją grę. Każdy, kto tylko krytykuje działania władz Warszawy, jest nazywany „słoikiem”. Niespecjalnie mi to odpowiada.

Punkowe życie kojarzy się z imprezami, życiem chmurnym i niespójnym. A Ty właśnie zostałeś doktorem. Pół żartem, pół serio: pełna kolaboracja z systemem... Z czego napisałeś doktorat?

K.K.:Z blogosfery politycznej. Stawiam w doktoracie dwie tezy. Po pierwsze, że aktywność w blogosferze jest wotum nieufności wobec tradycyjnych mediów, po drugie, że blogosfera staje się instytucją społeczeństwa obywatelskiego.

Nie mam poczucia, że moja praca nad doktoratem to „kolaboracja”. Do pracy nikt mi się nie wtrącał, jedyne poprawki merytoryczne dotyczyły uzupełnień w wiedzy teoretycznej. Rzecz jest mocno niepoprawna politycznie, pisałem ją na własny rachunek, żadnych propozycji zarobkowych w związku z nią nie otrzymałem. Dodam, że zdaniem recenzentów praca nadaje się do publikacji, w ostateczności spróbuję ją wydać własnymi siłami.

Od dawna blogujesz?

K.K.: Bardzo długo lekceważyłem Internet, jeszcze w 2002 roku nie miałem Sieci. W 2004 roku założyłem sobie pierwszego bloga, jednak był to raczej zwyczajny pamiętnik on-line. Wówczas znajomy powiedział mi, że są w Polsce interesujące blogi polityczne – wskazał na bloga Kataryny. Zerknąłem na chwilę i zapomniałem o sprawie. Wróciłem do blogosfery politycznej jakieś pół roku później, gdy już dość ostro komentowałem politykę na kilku forach internetowych. Uznałem, że własny blog o polityce się przyda. Okazało się, że czyta go całkiem spora grupa ludzi. To były lata 2005-2006.

Nie jesteśmy dżentelmenami, więc zapytam wprost: starasz się utrzymać z grania?

K.K.:Najwięcej w życiu zarobiłem grając na imprezie, na której nigdy więcej nie chciałbym się pokazać. Nie była to rzecz polityczna, ale biesiadna. Do takiego grania bardziej się dopłaca, niż na nim zarabia. To jest kłopot zespołów ze znacznie lepszą pozycją, niż nasza. Przy sprzyjających wiatrach można zagrać koncert, po którym wypadnie po flaszce na głowie. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek pojawiły się z tego pieniądze, to hobby. Dość kosztowne.

Punkowe granie tylko dla przekonanych ideowców/idealistów?

K.K.:Taka jest scena punkowa. Nie wygląda dobrze, ale cały czas żyje, a wcale nie było pewne, czy w ogóle da radę. I jest nadzieja, że raz po raz pojawi się tu ktoś nowy, młody, z czymś ciekawym. Punk to nisza. Czasem mainstream coś stąd bierze i wykorzystuje na własne potrzeby, co widzimy w dzisiejszych modach, w muzyce popularnej.

Nie miałeś ambicji, żeby przerobić zespół na polski Green Day?

K.K.:Dla mnie to właśnie zaprzeczenie punk rocka, który z zasady jest muzyką wkurwioną. A to jest słodka muzyczka tła, tyle że z gitarami przy okazji.

A jak oceniasz kondycję rynku muzycznego w Polsce?

K.K.:Większość znanych mi kapel, nawet tych bardziej popularnych, narzeka. Oczywiście, jeśli jesteś cenioną marką, możesz sobie poradzić, grając na dużych, sponsorowanych imprezach albo festiwalach.

Musimy z każdej płyty wytłoczyć pięćset egzemplarzy – to minimalny nakład. I jak się okazuje, sprzedaż tych pięciuset płyt jest problemem dla kapel bardziej rozpoznawalnych niż Spirit of 84. A wiem z własnego doświadczenia, że nawet obecność w mediach czy na festiwalu nie gwarantuje znaczącego wzrostu sprzedaży. Ludzie mają inne wydatki, poza tym mają muzę za darmo w Sieci. Sam nie mam nic przeciwko darmowemu ściąganiu muzyki. A jeśli ktoś później będzie chciał i mógł za nią zapłacić to świetnie.

Dodam, że naszych płyt nie kupisz w żadnych sklepach. Aby je zamówić trzeba napisać maila, podać swoje dane, itp. – dla niektórych to już bariera. A w Empiku nas nie zobaczą, bo nasz nakład jest za mały. Zresztą, duże sklepy muzyczne mają taktykę, która wykończyła już wielu wydawców. Pieniądze trafiają od pośrednika do wydawcy z takim opóźnieniem, że staje się to zupełnie nieopłacalne.

Dziękuję za rozmowę.

 

Warszawa, 30 maja 2013 r.

 

*Krzysztof Karnkowski (ur. 1978) – wokalista i autor tekstów zespołu Spirit of 84, bloger, socjolog i współtwórca portalu Niepoprawni.pl. W internecie pisze, dyskutuje i rysuje – na ogół jako Budyń78. Strona zespołu: http://spiritof84.pl/

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka