Głupio byłoby dać się sprać po ryju zwykłym kibolom. Zamierzam zatem – ewentualnie – grzecznie poprosić, żeby spuścili mi lanie jako faszyści. Bardziej to nobilitujące...
*
W pociągu relacji Kraków Główny – Łódź Kaliska właściwie bez zmian, tylko bilet podrożał o bodaj 3 złote, groszy 50. Bagatela, dwa precle z makiem (1,50 zł). W każdym razie, teraz IR na tej trasie kosztuje 47 zł.
Jadę zatem do faszystowskiej Łodzi. Łódź jest miastem faszystów, bo pełno tu kibiców/kiboli, a generalnie wiadomo, że każdy kibol to faszysta, albo kryptofaszysta. Możliwe zatem, że dziś albo jutro napotkam w Łodzi kiboli, a oni w mowie powszechnie uważanej za obelżywą wyrażą chęć spuszczenia mi łomotu. Co robić w tej sytuacji? Otóż, głupio byłoby dać się sprać po ryju zwykłym kibolom. Zamierzam zatem – ewentualnie – grzecznie poprosić, żeby spuścili mi lanie jako faszyści. Bardziej to nobilitujące i podnosi odpowiednie statystyki. Już po wszystkim będę mógł się dowlec do łódzkiej ekspozytury „Gazety Wyborczej”, albo świetlicy „KP” na Piotrkowska Street i wyszeplenić omdlewająco, z mordą ociekającą juchą: „Jam ci jest, ofiara faszyzmu”. A wtedy jakiś lokalny dziennikarz „GW”, albo sama Hanna Gill-Piątek (którą z tego miejsca naprawdę szczerze i serdecznie pozdrawiam) zakrzykną, opuszczając ręce w niekłamanej rozpaczy: „On ci jest, ofiara faszyzmu!”. I będzie temat na notkę prasową, reportaż, felieton, a może nawet pikietę antyfaszystowską. A jako ofiara faszyzmu dam się obwozić w klatce po Polsce, w zamian za wikt, opierunek i pokój na świecie.
Póki co jednak pociąg stoi na dworcu w Krzeszowicach, a faszystowski napis na murze głosi: „Śmierć Wiśle”.
Oczywiście, gdy mnie pobiją faszyści, a nie kibole, moi prawicowi znajomi skrzywią się szpetnie. I zadzwoni do mnie redaktor z Rebelyi, Pressji, albo Frondy i powie: - No co Ty, Krzysiek, daj spokój, powiedz uczciwie, pobili cię zwykli kibole. A w ogóle to zastanów się dobrze, czy nie mówili po niemiecku. I nie wspomnieli, że głosują na PO. A może byli to na przykład Krzyżacy jadący pod Grunwald, bo w Łodzi podobno istnieją dziury w czasoprzestrzeni. I w ogóle podniesie się zgiełk na prawackich forach, że Wołodźko to jednak zwykły łobuz, co było wiadomo od początku, że nic tylko na pysk mu napluć (nieustanne pozdrowienia dla kolegi Losa) i drań jak każdy lewak. A Jarecki wywali mnie ze znajomych na facebooku i twitterze. Prze...ne zatem ogólnie.
To może lepiej, żeby ewentualnie pobili mnie zwykli kibole? Ale wtedy moim losem nikt się nie zainteresuje i ewentualne limo pod okiem życzliwi wyjaśnią, np. ekscesami alkoholowymi, zwykłym pechem, nieszczęśliwą miłością. Będę chodził pobity i przybity, zgorzkniały, że nie dałem się stłuc faszystom. Że faszyzmowi nie stawiłem czoła, że zdezerterowałem, nie czekając na posiłki z „Nowego Wspaniałego Światu”, na redaktora Sutowskiego, Żakowskiego i innych kolorowych, niepodległych ghandystów polskich z pacyfistycznymi kastetami po kieszeniach. Czyli to marna opcja, ogólnie.
Jest jeszcze taka możliwość, żeby ewentualnie dać się pobić antyfaszystom. Ale skąd wezmę w Łodzi kiboli-antyfaszystów? I czym oni mnie niby będą okładać po głowie? Drinkami z palemką? Leninem w miękkiej okładce z przedmową Żiżka? Felietonami Jasia Kapeli? Smutnym wyrazem twarzy Cezarego Michalskiego? Sławomirem Sierakowskim w końcu? Bez sensu i jeszcze bardziej groteskowo. No bo umówmy się, „Nowy Wspaniały Świat” to raczej taki nowolewicowy Disneyland (przejażdżka rewolucyjną karuzelą, chwila przyjemnego zawrotu głowy, ale po wszystkim wracamy na ziemię, a na ziemi barmanki pracują na śmieciówkach), a nie siedziba Czeka za Dzierżyńskiego. Zatem nic nie wskazuje, żeby mieli mnie pobić antyfaszyści. I w sumie to cieszy.
A póki co jadę sobie przez Polskę, której jest coraz bardziej łyso (znaczy się liście zleciały z drzew), w pociągu Mama z małoletnimi córkami gra w Piotrusia Pana, okna zamglone zimna parą. Robi się sennie, a mi odechciało się pisać. W PKP faszyzm mi niestraszny, bardziej się martwię, co zastanę w toalecie.
*
Do bazy dotarłem cały i zdrowy. W toalecie nie było ani faszyzmu, ani wody. Jutro też jest dzień.