To jest straszny kraj. Przybywa przemocy, hipokryzji i arogancji, patriotyzmu jak na lekarstwo. Mieliśmy chlubne karty, narodowe, religijne, społeczne; w ciągu dwudziestu lat rozmieniliśmy wszystko na drobne. Żeby choć za miskę soczewicy... Za błyskotki i dolce vita, które dla znacznej części społeczeństwa okazało się mirażem.
Uczono mnie w domu i w szkole, łącznie z PRL-owską podstawówką, że o ojczyźnie nie mówi się źle. Przyjąłem to jako część własnej tożsamości. Później ważne dla mnie osoby, głęboko wierzące, uczyły mnie, że nie mówi się źle o Kościele. Z tym bywało gorzej, ale – generalnie – wyszedłem na prostą.
Co do całej reszty, od liberalizmu do znacznie mi bliższego niepodległościowego socjalizmu, nie opuszczał mnie nigdy zdrowy duch sceptycyzmu, sarkazmu, czy ironii. O pesymizmie nie wspominając.
Jednak, cóż: są takie chwile w życiu żółwia...
Los Andrzeja Leppera, krwawa krucjata Ryszarda C., człowieka, który okazał się zbyt podatny na „fakty medialne” (napisałem to nader eufemistycznie), tragedia smoleńska: ilu jeszcze sygnałów będzie nam trzeba, żeby zrozumieć, że z Polską jest bardzo źle? Z naszymi elitami, klasą społeczną, mediami, życiem społecznym i obywatelskim?
Przecież my się kąpiemy we krwi. Od dziesiątego kwietnia 2010, od Smoleńska, sygnały, że coś tu się totalnie nie udało, że konstrukcja ustrojowa nazywana III RP jest niewydolna i porażająco brzemienna skutkami są wyraźne, dojmujące i nie pozostawiają złudzeń: jesteśmy albo sezonowym państwem, albo czekają nas głębokie przemiany, i to nie na pokojowej drodze.
Czy Polska jest na drodze do rewolucji? To nie jest przesądzone. Możemy nadal kisić się w marazmie, póki starczy złudzeń i pożyczonych pieniędzy. A jeśli rewolucja? Nie wiem, jak ona przebiegnie. Nie wiem, jakie imię zostanie jej dane. A może skończy się na byle-trwaniu? Jednak kryzys ustrojowy, kryzys życia publicznego i politycznego nie pozostawia złudzeń: rozlanej krwi nie da się zmyć medialnymi zaklęciami. Pisała o tym Agnieszka Romaszewska: to nie są żarty, to się dzieje naprawdę.
To nie są tylko nasze notki, newsy, paski na ekranie telewizji. To są ludzkie szczątki, trupy w kostnicach, odór śmierci, tuż tuż, obok. Brzemię i ciężar, któremu nikt nie podołał. Później jest gra polityczna. Wcześniej też. Ale jako kontrapunkt - śmierć.
Jeśli dodać do tego kryzys globalny, kryzys struktur europejskich, ekonomiczną niewydolność systemu: nowe rozdanie kart zapowiada się jak na dłoni. I nic tu nie pomogą najsprawniejsi nawet spece od marketingu. Cała Polska trzeszczy.
Gdy pojawia się kryzys, żaden z jego motywów nie jest identyczny z pozostałymi, które dotknęły inne społeczności, kraje. Stąd łatwo go zlekceważyć. Bo przecież Polska to nie Norwegia, Olaf Palme to nie Andrzej Lepper, Smoleńsk to zupełnie co innego, niż zabójstwo Aldo Moro.
Zresztą, my i tak jesteśmy cierpliwi. Namiot na Krakowskim Przedmieściu to nie zamieszki na południu Europy, nie gniew Grecji, nie płonący Londyn. Rzecz rościąga się w czasie i przestrzeni: sprawy, które nie redukują się do siebie, ale poświadczają, że coś się nie udało.
Ale czemu wszędzie czuć gniew, złość i zapach krwi?
Straszny kraj. Jednak, mój kraj.