Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
640
BLOG

Pamiętajmy o Orwellu (1903-1950: In Memoria)

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 62

Rocznica jego śmierci przeszła niemal niezauważona; sam wczoraj dopiero przypomniałem sobie, że niedawno minęła. A jest to człowiek którego nazwisko, którego twórczość jest w Polsce przywoływana dość często, choć zdawkowo. Mówimy: „istny Orwell”, mówimy: toż to rok „1984”! I właściwie tyle. No, może jeszcze pamięta się jego słowa o lewicowych intelektualistach.

 
I zabawne, że na tego człowieka, uczestnika walk w Hiszpanii po stronie Republiki, zdeklarowanego człowieka lewicy, który z taką pasją, z bliska opisał życie biedaków, słabo opłacanych pracowników najemnych, górników, powołuje się najczęściej prawica. Tak się to wszystko w Polsce plecie.
 
Zresztą, lepsza taka pamięć, niż żadna, post-PRL-owska lewica nie ma wszak żadnego w interesu, by o Nim wspominać.
 
Znamy go przede wszystkim jako autora „Folwarku zwierzęcego” i „Roku 1984”. Ale dla mnie Orwell to przede wszystkim autor „Drogi na Molo w Wigan", „Dzienników wojennych”, zbioru „Anglicy i inne eseje”, tekstów w rodzaju „Jak umierają ubodzy”.
 
Zacznę od tego, co mi najbliższe. David J. Taylor, autor uważanej za najlepszą biografii Orwella, we wstępie do jej polskiego wydania stwierdza: „Dla George`a Orwella nieszczęścia, jakie dotknęły Polskę podczas drugiej wojny światowej – oraz po tej wojnie – stanowiły symbol oszukaństw i obłudy praktykowanych w imię >wolności<. Jego artykuł o Powstaniu Warszawskim opublikowany na łamach >Tribune<, demaskujący hipokryzję stosunku lewicowców do Związku radzieckiego, zawiera jeden z najbardziej miażdżących ataków na komunistycznych >poputczików<”.
 
To właśnie w tym tekście Orwell zapisał: „Zapamiętajcie, że za nieszczerość i tchórzostwo trzeba zawsze zapłacić. Nie myślcie, że przez całe lata można uprawiać służalczą propagandę na rzecz radzieckiego lub też jakiegokolwiek innego reżimu, a potem powrócić do nagle do intelektualnej przyzwoitości. Raz się skurwisz – kurwą zostaniesz”. Wrogowie nie pozostawali mu zresztą dłużni, on sam w rozmowie z jednym przyjaciół z ironią wyliczał inwektywy komunistów pod swoim adresem: – „Faszystowska hiena... Faszystowska ośmiornica... – tu[Orwell]przerwał na chwilę – Oni bardzo lubią zwierzęta”.
 
Przypomnę, że pisarz poświęcił osobny tekst „procesowi” szesnastu przedstawicieli polskiego ruchu oporu, jaki odbył się w Moskwie. Jes to nieopublikowany list do redakcji „Tribune”, datowany na bodaj 26 czerwca 1945 roku. Interesujące, że to, co później stało się przedmiotem analiz, co odkrywano jako novum  dotyczące Sowietów i stosunku sporej części opinii publicznej Zachodu do nich, dla Orwella, socjalisty przecież, było jasne już wtedy. Manipulacje w sposobie obiegu informacji były widoczne gołym okiem. I zakłamanie, obecne nie tylko po stronie sympatyków sowieckiego komunizmu. To zakłamanie było powszechne. Bo „Rok 1984” – uświadommy to sobie – powstał w takiej właśnie atmosferze, nie totalitarnej, ale demoliberalnej autocenzury! 
 
Pozwolę sobie na nieco dłuższy cytat: „Polakom zarzucono to, że próbują zachować niepodległość własnego państwa, przeciwstawiając się jednocześnie narzuconemu ich krajowi marionetkowemu rządowi; jak również to, że pozostają posłuszni rządowi w Londynie, uznawanemu w tym czasie przez cały świat, wyjąwszy ZSRR. (...)Nim tych szesnastu Polaków przybyło do Moskwy, prasa brytyjska nazywała ich wysłannikami politycznymi, utrzymując, że zostali wezwani po to, żeby uczestniczyć w rozmowach dotyczących sformowania nowego rządu. Po ich aresztowaniu wszelkie wzmianki o statusie wysłanników znikneły z prasowych łamów – jest to przykładem cenzury, niezbędnej do tego, żeby ów podwójny standard został zaakceptowany przez opinię publiczną (...)”.
 
Orwell zdawał sobie sprawę, jak tego typu zakłamanie może wpłynąć na kondycję brytyjskiego socjalizmu. Mówiąc nieco patetycznie, to on był faktycznym sumieniem zachodniej lewicy, a nie lewaccy intelektualiści, którzy dali się nabrać urokowi Stalina i organizowanym przy udziale sowieckich służb bezpieczeństwa wycieczkom po Kraju Rad. Uczciwość była dla niego warunkiem etycznego przetrwania socjalizmu, dlatego w wyżej cytowanym tekście zaznaczał: „Cała sprawa dotyczy wpływu rosyjskiego mythos na ruch socjalistyczny tutaj, w naszym kraju. Obecnie wszyscy stosujemy , i to zupełnie otwarcie, ów podwójny standard moralności. Wykrzykujemy ze zgrozą, że masowe deportacje, obozy koncentracyjne, praca przymusowa i tłumienie wolności słowa to straszliwe zbrodnie, ale jednocześnie głosimy, że nic takiego się nie dzieje, jeśli wszystko to dotyczy ZSRR, czy też jego państw satelickich: w razie czego uwiarygodniamy nasze postępowanie, manipulując informacjami i przemilczając niewygodne fakty.Nijak nie zbuduje się zdrowego ruchu socjalistycznego, gdy będzie się akceptować każdą zbrodnię, jeśli tylko popełnił ją ZSRR”.
 
I stwierdzał dalej: Nikt lepiej ode mnie nie wie, jak bardzo niepopularne jest wypowiadanie w obecnej chwili opinii antyrosyjskich. Cóż jednak z tego? Mam dopiero czterdzieści dwa lata i dobrze pamiętam czasy, kiedy równie niebezpieczne było powiedzenie czegokolwiek prorosyjskiego. Mało tego: pamiętam również, jak robotnicza publiczność wygwizdywała mówców używających słowa >socjalizm<. Te mody mijają, co jednak w tym wypadku nie nastąpi, jeśli rozumni ludzie nie zechcą zaprotestować przeciw obecnym fałszerstwom i manipulacjom.Ruch socjalistyczny przetrwał tylko dlatego, że w ostatnim stuleciu niewielkie grupy oraz pojedyncze osoby były skłonne stawać twarzą w twarz ze sprawami niepopularnymi”.
 
*
Nie ma jednak powodu, by sądzić, że polemiczne ostrze Orwella zwracało się tylko przeciw poputczikomkomunizmu. W „Dziennikach wojennych” pisarz, szczególnie wyczulony na kwestie klasowe (cytowany D.J. Taylor uważa, że było to zainteresowanie niemal obsesyjne) bez ogródek rozprawia się z egoizmem bogaczy. Czas bombardowań Londynu: „Każdy, z kim rozmawiałem, zgadza się, że opuszczone umeblowane domy na West Endzie powinno się przekazać osobom pozbawionym dachu nad głową, przypuszczam jednak, że te zamożne wieprze wciąż mają dość silne wpływy, żeby temu zapobiec.Pewnego dnia pięćdziesięciu mieszkańców East Endu, pod wodzą kilku dzielnicowych radnych, wmszerowało do „Savoyu<, domagając się udostępnienia schronu przeciwlotniczego. Personelowi udało się ich pozbyć dopiero po odwołaniu alarmu, wtedy wyszli sami. Gdy człowiek widzi, jak bogaci nadal się zachowują teraz, gdy wojna wyraźnie przekształca się w wojnę rewolucyjną, przychodzi na myśl Petersburg w roku 1916”. 
 
Zresztą interesujące, jak Orwell pragmatycznie podchodzi do wojny; analizuje nawet zawartość szpalt gazetowych pod kątem umieszczanych w nim reklam i szydzi z billboardów na stacji metra: „mdli mnie na widok reklam, tych patrzących głupio twarzy i jaskrawych, bijących po oczach kolorów; trwa zaciekła walka o to, by skłonić ludzi do marnowania pracy i surowców na konsumpcję niepotrzebnych artykułów luksusowych oraz szkodliwych dla zdrowia specyfików”. Zresztą, z niemal paskarskim zacięciem oblicza też inne koszta: „14. 09. 1940: Pierwszej nocy, podczas której prowadzono ogień zaporowy, o największym jak dotychczas natężeniu, podobno wystrzelono pięćset tysięcy pocisków, to znaczy, że ogólny koszt tej imprezy wyniósł dwa i pół miliona funtów. Jednak było to warte tej kwoty, zważywszy dodatni wpływ na morale ludności”.
 
Dzięki swojemu wyczuleniu na tak przyziemne kwestie, wyostrzonemu zmysłowi obserwacji był znakomitym reportażystą, opisującym m.in. kwestie socjalne w Niemczech zaraz po wejściu aliantów na ich terytorium.
 
*
Myślę, że ta przyziemność Orwella, to przegryzanie się przez powszedniość, znajomość realiów życia ludzi pracy zabezpieczała go przed doktrynerstwem, nie pozbawiając idei. W artykule „Tygodniki dla chłopców”(wrzesień 1941rok) zastanawia się: „dlaczego nie istnieje coś takiego jak lewicowe pisma dla chłopców?” I odpowiada:„Już sama o nich myśl wywołuje lekkie mdłości. Albowiem przeraźliwie łatwo się domyślić, jakie treści zawierałyby takie pisma. Pamiętam, jak w 1921 roku jakiś optymista stał wśród tłumu uczniów >public school< i rozdawał literaturę komunistyczną. Ja otrzymałem coś w rodzaju katechizmu:
 
>Pyt.: Czy chłopiec komunista może zostać harcerzem, towarzyszu?
Odp.: Nie, towarzyszu.
Pyt.: Dlaczego, towarzyszu?
Odp.: Dlatego, towarzyszu, że harcerze muszą oddawać honory brytyjskiej fladze narodowej, która jest symbolem tyranii i prześladowań<. I tak dalej, i tak dalej”.
 
Tu powiem nieco złośliwie, że gdy dziś zaglądam z kolei na niektóre prawicowe portale, mam wrażenie podobnej sztampy, ze znakiem przeciwnie skierowanym.
 
Przy okazji, wszystkim miłośnikom „Oliviera Twista”, „Klubu Pickwicka” i innych powieści Dickensa polecam szczerze esej Orwella o tym dżentelmenie, zatytułowany po prostu: „Karol Dickens”.
 
*
I już niemal na koniec, jeden z tych wciskających mnie w krzesło fragmentów z Orwella, z „Drogi na molo w Wigan”, która jest m.in. relacją z życia pośród górników, komiwojażerów, zbieraczy chmielu, relacją z życia w tanich noclegowniach i „hotelach domowych”. Czasem tak myślę, że gdybyśmy mieli w Polsce jednego, ba, pół Orwella, polska lewica zmyłaby z siebie znacznie szybciej wstyd PRL-u.
 
„Patrząc na fedrujących górników, natychmiast uświadamiamy sobie, w jak różnych światach żyją ludzie. Tam, pod ziemią, gdzie wydobywa się węgiel, istnieje całkowicie odrębny świat – można bardzo łatwo przejść przez życie i nigdy o nim nie usłyszeć. A jednak owa podziemna kraina jest absolutnie niezbędnym przeciwieństwem naszego świata, tego na powierzchni. Praktycznie do wszystkiego, co robimy – od smakowania lodów do przemierzania Atlantyku – pośrednio lub bezpośrednio niezbędny jest węgiel. Jest on również niezbędny do uprawiania wszystkich pokojowych sztuk; podczas wojny tym bardziej go potrzeba. W czasie rewolucji górnicy muszą pracować, bo inaczej rewolucja upadnie, bowiem – podobnie jak kontrrewolucja – i ona potrzebuje węgla. Bez względu na to, co dzieje się na powierzchni, wydobywanie węgla i przerzucanie go łopatami musi trwać nieustannie lub co najwyżej z kilkutygodniową przerwą. Po to, żeby żołnierze Hitlera mogli maszerować, wyrzucając wysoko nogi w powietrze; żeby papież mógł potępiać bolszewizm; żeby tłumy kibiców mogły gromadzić się na Lord`s; żeby pedałkowaci poeci mogli kadzić sobie wzajemnie – węgiel musi być nieprzerwanie dostarczany (...). Na ogół jesteśmy nieświadomi tego faktu; wiemy tylko, że >musimy mieć węgiel<, ale rzadko kiedy pamiętamy (lub nie pamiętamy nigdy), z czym łączy się wydobywanie tego surowca. (...)
 
Jeszcze niedawno warunki pracy w kopalniach były znacznie gorsze niż obecnie. Nadal żyje kilka wiekowych staruszek, za młodu pracujących w kopalni, którym zaciskano w pasie uprząż, a łańcuchy ciążyły im pomiędzy nogami, kiedy posuwały się na czworakach ciągnąc niecki wypełnione węglem. Wykonywały to zajęcie nawet w czasie ciąży (...). 
 
Najczęściej, ma się rozumieć, wolimy nie pamiętać o istnieniu i trudzie tych ludzi. Ma to zresztą odniesienie do wszystkich rodzajów pracy fizycznej; dzięki niej żyjemy, a jednak nie jesteśmy świadomi jej znaczenia. (...) Wy i ja, wydawca „Times Literary Supplement”, pedałkowaci poeci, arcybiskup Canterbury, towarszysz X, autor >Marksizmu dla dzieci< - my wszyscy w rzeczy samej – to, że żyjemy stosunkowo nieźle i przyzwoicie zawdzięczamy tym zapracowanym biedakom pod ziemią, usmolonym aż po gałki oczne, o gardłach wypełnionych węglowym pyłem, wbijającym łopaty w zwały urobku i wykorzystującym przy tym zajęciu stalowe mięsnie swoich rąk i brzuchów”.
 
Ten opis w naszym świecie może wydawać się dziwny, może banalny, niewielu poznałem w życiu ludzi, którzy nie paraliby się lżejszą czy cięższą pracą fizyczną, ale przypomnijmy atmosferę myślenia klas wyższych w Anglii w tamtych czasach: "Wytworne wille w Southwold [gdzie mieszkali rodzice pisarza - KW]w latach międzywojennych po prostu zaludniały starsze damy wbijające szpilki w lalki przedstawiające pana Coocka, radykalnego przywódcę górników, święcie przekonane, że jeśli klasa robotnicza otrzyma łazienki, wykorzysta wanny do przechowywania węgla" (D.J. Taylor).
 
*
Na koniec jeszcze polski akcent: dzięki znajomości Czapskiego, jego opowieściom o Stalinie, pisarz zmienił nieco zakończenie „Folwarku Zwierzęcego”.
 
A na koniec anegdota, niewesoła. Bartłomiej Zborski, tłumacz cytowanej tu biografii Orwella, opowiada ją w zakończeniu książki:
 
„Było tak. W 2003 roku przypadała setna rocznica urodzin Orwella, pomyślałem więc, że być może Polskie Radio zechciałoby powiedzieć coś na antenie o autorze, było nie było, dwóch książek, które otworzyły światu oczy na totalitaryzm (...). Zaproponowałem więc pani redaktor E.H. (...) sporo ciekawych rzeczy o Orwellu – o jego związkach z Polską i z polską emigracją, o jego proteście przeciw „Procesowi szesnastu”. o poszukiwaniu nagrań jego głosu, o jego pracy jako dziennikarza radiowego. (...) Wtedy, w roku 2003, wieczorny program kulturalny nadawano akurat w przeddzień rocznicy orwellowskiej. Słucham i uszom nie wierzę: długa rozmowa z jakimś czwartorzędnym szarpidrutem, zwierzającym się, że gdy mieszkał w hotelu w Radomiu, to właśnie tam doznał olśnienia i napisał kilka piosenek. Nic to, myślę, na pewno przygotowali na przypadającą w następnym dniu rocznicę coś specjalnego i wyjątkowego – tyle że nie w ramach kulturalnej ramówki. Owszem, nadano – wywiad z gościem specjalnym, kosmonautą Mirosławem Hermaszewskim, członkiem WRON.Po kilku minutach słuchania zacząłem kręcić potencjometrem odbiornika. Orwell... Orwell... Orwell – słyszałem w kilkunastu językach”.
 
Co dodać? Pamiętajmy o naszych przyjaciołach i szanujmy ich, bo nie mamy ich aż tak wielu.
 
George Orwell: 25 czerwca 1903 roku – 21 stycznia 1950
 
W trakcie nabożeństwa pogrzebnego odczytano fragment z Księgi Koheleta: „...i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał”.
 

George Orwell
 
 

 
 
  
 
 
 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura