Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
993
BLOG

Smoleńsk? Tak!

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 17

Rzeczywista reprezentacja socjalistyczna w Polsce nie wstydziłaby się „patriotyzmu ludu”, innego od patriotyzmu konserwatywno-liberalnej klasy średniej i nowobogackiej burżuazji, ich ugrupowań politycznych. Za tę fundamentalną ułomność, o której decydują także korzenie lewicy po-PRL-owskiej, wszyscy długo jeszcze będziemy płacić znaczną cenę. 

Tragedia smoleńska została potraktowana protekcjonalnie przez dużą część opiniotwórczych środowisk lewicowych, (dość) dobrze żyjących z medialną oligarchią. Żałobę, która nastała po 10 kwietnia 2010 r. zinterpretowano w kluczu zgranych nowolewicowych kodów, stygmatyzujących posmoleński ruch protestu. Ta arogancja była i jest jeszcze jedną zaporą dla poszerzenia spektrum oddziaływania lewicy i kolejnym znakiem nawet dla bardzo umiarkowanej prawicy (którą określam mianem „miękkiej”), że „na lewo” nie ma z kim się dogadać. 

To oczywiście skrót myślowy, ale w sferze publicznej, w dziedzinie wyobrażeń społecznych to właśnie one przesądzają o wszystkim, szczególnie dziś, w epoce infotainmentu, informacji i analiz skróconych do formy „żółtego paska”, notek/felietonów na 3,5 do 6 tysięcy znaków, tweetów i telewizyjnych „setek”, polityków zmienionych w medialne pacynki, spełniające się w „kibolskich ustawkach” urządzanych w studiach telewizji komercyjnych i publicznej. 

Przekaz budowany w takich formach zdecydowanie sprzyja posmoleńskiej polaryzacji nastrojów i postaw. Znaczna część lewicowej „dystrybucji informacji i opinii” zależy od oligarchicznych mediów, które mogą go realnie umasowić. Okołowarszawscy goszyści czy to z naiwności, czy to z premedytacji dali się wpisać w mainstreamowy przekaz dotyczący Smoleńska. Strony konfliktu były jasno określone, role w chórze rozpisane. Wybrzydzając na traumę narodową, ściśle skojarzoną z Prawem i Sprawiedliwością, znaczna część lewicy wykazała się, jak zwykle, poglądami słusznymi i oświeconymi: załamywała ręce nad polskim „plebsem”, prowadzonym przez „prawicowych populistów” ku „narodowej histerii”. Wymarzony w tamtym i obecnym czasie prezent dla Platformy Obywatelskiej.  

Dziś jest pewne, że największymi wygranymi „sytuacji posmoleńskiej” są rządząca partia i – zachowując wszelkie proporcje – Ruch Narodowy. 

Narodowcy na fali radykalizacji nastrojów po 10 kwietnia 2010 r. odbudowali część wpływów, wykorzystując Marsze Niepodległości, by wejść do politycznej gry pod szyldem oddolnego działania społecznego. Obecnie zresztą zdecydowanie separują się od PiS. 

Wszelkie środowiska prawicowe chętnie podkreślają swoją „licencję na polskość”, o tyle politycznie cenną, że ważną dla znacznej części społeczeństwa, nie tylko „posmoleńskiego”. Z kolei lewica programowo nie potrafi przedstawić żadnej atrakcyjnej i sensownej wizji patriotyzmu, niechby przez nawiązanie do tradycji przedwojennej PPS. Nadziei na to nie widać ani w nurcie politycznym, ani spółdzielczym, ani w walkach o prawa pracownicze, ani w tych o poprawę kondycji warstw pozostających niżej w hierarchii społeczno-gospodarczej i kulturowej. 

A przecież rzeczywista reprezentacja socjalistyczna w Polsce nie wstydziłaby się „patriotyzmu ludu”, innego od patriotyzmu konserwatywno-liberalnej klasy średniej i nowobogackiej burżuazji i ich ugrupowań politycznych. Za tę fundamentalną ułomność, o której decydują także korzenie lewicy po-PRL-owskiej, wszyscy długo jeszcze będziemy płacić znaczną cenę polityczną, społeczno-gospodarczą, wreszcie cywilizacyjną. „Zwijanie” prowincjonalnej Polski, niż demograficzny i wysoka emigracja zarobkowa to bolesne fakty, których skutki rozłożą się na dziesięciolecia.  

W tym wszystkim musi określić się Sojusz Lewicy Demokratycznej: czy jest wciąż partią pokolenia 50-, 60-latków, czy chce nadal pilnować interesów uwłaszczonej nomenklatury PZPR – czy faktycznie ma zamiar reprezentować warstwy, które straciły i wciąż tracą na „szoku transformacji” i „realnym liberalizmie” III RP.  Czy wciąż woli się zadowalać np. wojną obyczajową z prawicą czy też jest partią zdolną do radykalnego poruszenia kwestii społecznych? Obawiam się, niestety, że wciąż to pierwsze. Zresztą od momentu wyboru na szefa Zielonych 2004 Adama Ostolskiego zamierzam bliżej przyjrzeć się tej właśnie formacji.

Pojęcie „lewica smoleńska” w przedstawionym wyżej kontekście jest w gruncie rzeczy autoironicznym określeniem części środowisk lewicowych, występujących w kontrze wobec zwyczajowych samoidentyfikacji i kalek interpretacyjnych dotyczących lewicy w Polsce. Bywa też używane jako pejoratywny, stygmatyzujący termin, służący do zwalczania ideowego przeciwnika na gruncie sporów lewicy pozaparlamentarnej, środowisk opinii. Kojarzyło mi się zresztą długo nie tyle ze znaczącymi dyskusjami publicystycznymi, co z okołofejsbukowymi pogaduszkami w gronie najwyżej kilkudziesięciu osób. Bodaj dopiero Nowe Peryferie ukonkretniły ten zwrot w swojej publicystyce. 

Czy „sytuacja posmoleńska” ma znaczenie także dla lewicy? Oczywiście – tak! Również jako symbol kryzysu struktur państwa, jego peryferyjności, słabości, arogancji i złej woli rządzącej partii. Jest – zaryzykuję – jeszcze jednym symptomem oligarchizacji struktur władzy, jej zblatowania z medialnym i biznesowym establishmentem. 

Wspieranie narracji Platformy Obywatelskiej w sprawie Smoleńska to jeszcze jeden sposób na legitymizację tej coraz mniej kontrolowanej i coraz bardziej bezkarnej władzy. Podpowiem: nie trzeba od razu „wchodzić w buty” PiS-u, żeby to zauważyć i żeby problem „sytuacji posmoleńskiej” traktować serio. 

Zmierzam ku zakończeniu: najbardziej lubię określenia „lewica kaszankowa” (w odróżnieniu od „kawiorowej”), byłaby to lewica społeczna i patriotyczna. A właśnie ze społecznym wymiarem  działalności ma dziś problem znaczna część opiniotwórczej, politycznie istotnej lewicy. 

Gdy zwracam na to uwagę, słyszę z reguły: „sprawy społeczno-gospodarcze są ważne, ale...”. I tu następuje zwyczajowy powrót do tematów obyczajowych mniej lub bardziej związanych z antyklerykalizmem. I to one ostatecznie zwykle okazują się najważniejsze w przekazie medialnym, jaki ma szanse zaprezentować opinii publicznej lewica. 

Dlaczego się tak dzieje? Także ze względu na mechanizm medialny: mass media podporządkowane interesom kapitału bardzo selektywnie podchodzą do przekazu lewicy. Stąd „walka z faszyzmem” czy kwestie „tęczowej emancypacji” zawsze będą mile widziane przez wydawców i redaktorów programów informacyjnych: są lekkie, łatwe, przyjemne i wpisują się w nurt obyczajowego liberalizmu. 

Kwestie społeczne, związane choćby ze strukturalnymi reformami, socjalnymi funkcjami państwa, interesami pracowników (nie zaś pracodawców), ale także z bardziej złożonymi sprawami związanymi z rolami kobiet – „przeciętnych Polek” – w życiu społecznym i zawodowym, nigdy nie będą miały nawet drugorzędnego znaczenia dla kapitalistycznych mediów. Stąd śmieszna jest naiwna radość części lewicowych aktywistów i ich sympatyków, kiedy raz albo dwa razy w roku mają okazję w świetle kamer „powalczyć z faszyzmem”... Z tej mąki chleba nie będzie, ani kamieni na barykady, ani wreszcie prospołecznej korekty polityki państwa. 

Przy okazji – obyczajowe, antyklerykalne czy antysmoleńskie wojenki są na rękę także liberalnej i konserwatywno-liberalnej prawicy, która dzięki temu może spokojnie szczepić w przestrzeni publicznej kolejne neoliberalne mity społeczno-gospodarcze.

Smoleńsk? – tak. Także przeciwko medialnej i politycznej burżuazji, także jako głos „moherowego ludu”. Smoleńsk jest wielopłaszczyznowym symbolem i wydarzeniem, wartym zrozumienia także przez lewicę, naprawdę godnym jej empatii. Kto się obraża na Polskę, jaką ona jest, ten żadnych prospołecznych, socjaldemokratycznych zmian w niej nie doczeka. O ile w ogóle ich chce... 


Tekst pierwotnie opublikowany na portalu lewica24.pl

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka