Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
1742
BLOG

Polska bez twarzy

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Gospodarka Obserwuj notkę 17

W polskich realiach rodzice dzieci z setek likwidowanych małych wiejskich szkół nigdy nie otrzymają takiego medialnego wsparcia jak wykłócający się w studiu telewizyjnym przedstawiciele prawicy i lewicy „okołorozporkowej”. Pasażerowie wiecznie spóźnionych, często zatłoczonych i brudnych pociągów, podróżujący codziennie w całej Polsce do pracy, za pracą, do szkół i urzędów, nigdy nie zyskają dla siebie w mediach tyle miejsca, ile pierwszy lepszy „partyjny telemarketer” pełniący wieczny dyżur w programach publicystycznych opiniotwórczych stacji. 

 

Współczesną polską tożsamością jest brak tożsamości. I podobnie jak w mediach królują z reguły tematy zastępcze, tak w przestrzeni publicznej dominują ideologie zastępcze

Rodzime analizy antykolonialne borykają się z poważnym, trudnym do przezwyciężenia problemem. Owszem, stawiają trafne diagnozy dotyczące opanowania polskiej przestrzeni realnej i symbolicznej przez zewnętrzne podmioty cywilizacyjne. Kłopot w tym, że brak dziś realnego, pozytywnego punktu odniesienia. A wynika to przede wszystkim z tego, że współczesną polską tożsamością – dość powszechnie akceptowaną – jest brak tożsamości. I podobnie jak w mediach królują z reguły tematy zastępcze, tak w przestrzeni publicznej dominują ideologie zastępcze, które także – jak w przypadku fascynacji liberalizmem gospodarczym czy nowolewicowymi projektami kulturowymi – są przede wszystkim zapożyczeniami z kulturowych światów, w których zostały oryginalnie stworzone.

Nieistniejąca wspólnota komunikowania

Trzeba zacząć od kwestii elementarnej. Co buduje rzeczywistą tożsamość wspólnoty politycznej/kulturowej funkcjonującej w obrębie państwa narodowego? Otóż określenie własnych celów materialnych i symbolicznych, sposobów ich osiągania uwzględniających wzajemne odniesienia między różnymi warstwami społecznymi i wspólnotami różnych regionów kraju, wyznań, światopoglądów. Nie oznacza to żadnej „narodowej jednomyślności”: spór jest konieczny także przez to, że nieunikniony. Potrzeba jednak jednego: sprawnych kanałów komunikacyjnych (wymowny w tym względzie jest łaciński źródłosłów terminu „komunikacja” odsyłający do wspólnoty) między różnymi grupami interesów. Potrzeba również w związku z tym możliwości artykulacji własnych potrzeb, obaw i nadziei.

Tu otwiera się jeden z istotniejszych wątków, czyli kwestia (braku) przestrzeni dyskusji i przekazu treści między szerokimi warstwami społecznymi a elitami. A w tej materii mamy dziś w Polsce do czynienia z bardzo poważnym problemem. Te kanały komunikacyjne nie istnieją albo są w poważnym kryzysie. Mówię tu przede wszystkim o edukacji, mediach, ośrodkach społecznej aktywności (samoorganizacji i samorządności), instytucjach publicznych i kulturotwórczych. Tam, gdzie poważnie ograniczone są realne więzi między elitą a szerokimi masami, tam nie można budować żadnej rzeczywistej narodowej tożsamości. A to dlatego, że nie istnieje wspólnota, którą by ona mogła faktycznie określać, nie istnieją też realne i efektywne więzi między obywatelami a formalnie reprezentującymi ich instytucjami publicznymi.

Wtedy pozostaje nieznośna lekkość nadrzeczywistości, wojny obyczajowe jako zastępnik debat publicznych, partyjno-medialne spektakle jako forma kanalizacji nastrojów i potrzeb społecznych. Czyli to wszystko, co aż za dobrze znamy z polskich realiów. A ponieważ te absorbujące „wielkie mistyfikacje” (za wzorcową w ostatnim czasie uważam „spór o tęczę”) nie znajdują na ogół żadnej alternatywy, przyjmowane są jako normatywne i „normalne”. Dziwactwem jest natomiast próba wykroczenia poza ich logikę. Zresztą, co jest akurat optymistycznym symptomem, jeszcze kilka lat temu diagnozy post-, a nieco później również antykolonialne były traktowane właśnie jako ciekawostka, gdy dziś przyjmowane są jako dość oczywiste. Może przyjdzie zatem jeszcze czas ograniczenia roli „wielkich mistyfikacji”.

Wewnętrzna kolonizacja

Wróćmy jednak do wątku: społeczeństwo a kształtowanie tożsamości. Jaka jest najważniejsza konsekwencja zepchnięcia na margines szerokich warstw społecznych? Uprzedmiotowienie. Mamy do czynienia z fenomenem wewnętrznej kolonizacji, czyli takim ukształtowaniem matrycy debaty publicznej, która jest na rękę bardzo nielicznym grupom wpływów. Powoduje to, że ludzie „myślą publicznie” tylko o tym, co jest im narzucone z zewnątrz, czy ściślej: zrezygnowani godzą się na to, że to nie ich problemy są artykułowane w przestrzeni publicznej.

W takich realiach rodzice dzieci z setek likwidowanych małych wiejskich szkół nigdy nie otrzymają takiego medialnego wsparcia jak wykłócający się w studiu telewizyjnym przedstawiciele prawicy i lewicy „okołorozporkowej”. Pasażerowie wiecznie spóźnionych, często zatłoczonych i brudnych pociągów, podróżujący codziennie w całej Polsce do pracy, za pracą, do szkół i urzędów, nigdy nie zyskają dla siebie w mediach tyle miejsca, ile pierwszy lepszy „partyjny telemarketer” pełniący wieczny dyżur w programach publicystycznych opiniotwórczych stacji. Używam terminu „telemarketer”, bo przecież w kogoś w tym typie przemienili się na naszych oczach politycy oddelegowani przez swoje partie „na odcinek mediów”. W takich realiach nikt też nie podejmie na serio debaty o dysfunkcyjnych programach mieszkaniowych i faktycznym braku efektywnej polityki mieszkaniowej w Polsce, choć to jedna z naszych największych współczesnych bolączek! Dostaniemy za to dużo emocji dotyczących tego, kto komu dał w twarz i kto kogo oblał wodą w studiu.

Dodajmy do tego, że myślenie/opisywanie rzeczywistości w kategoriach konfliktów klasowych, coraz istotniejszych dla zrozumienia naszych współczesnych realiów, jest wciąż w wielkich mediach postrzegane jako niestosowność. A partie? Owszem, muszą uwzględniać interesy swoich elektoratów, ale i tutaj stosowane są bardzo liczne filtry, które powodują, że choćby na tworzenie prawa mają większy wpływ lobbyści niźli obywatele.

Źródła polskiej tożsamości

Warto jednak zapytać, jaka jest możliwa droga wyjścia z tej sytuacji. Tu istotne jest rodzime doświadczenie historyczne w tworzeniu się nowoczesnego społeczeństwa polskiego na przełomie XIX i XX w. Najważniejsze role odgrywały wówczas ruch ludowy, narodowy, socjalistyczny (wymieniam w kolejności alfabetycznej). Na marginesie: więcej niż znamienne jest, że w ówczesnych polskich realiach nie istniało nic, co można by nazwać wpływowym i istotnym dla polskich dziejów ruchem liberalnym. Choć dziś w pewnych krzykliwych sektach ideologicznych to właśnie xero-liberalizm (gospodarczy) traktowany jest niemal jako uniwersalny, ponadhistoryczny wzorzec cywilizacyjny.

To właśnie ruchy ludowe, narodowe i socjalistyczne przyczyniły się do zbudowania polskiej tożsamości (opartej na zaangażowaniu szerokich warstw społeczeństwa), z jaką weszliśmy w krótki czas II Rzeczypospolitej. To właśnie te środowiska, bardzo złożone, mocno niekiedy skonfliktowane i na różne sposoby się także przenikające, czyniły polskość wspólnym doświadczeniem różnych klas społeczeństwa podzielonego przez trzy zabory, analizowały i artykułowały rzeczywistość polskiego ludu.

W niedawno wydanej książce „Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek XX” prof. Andrzej Mencwel przypomina znamienny fakt. Rodzimy ruch narodowy i socjalistyczny miały wspólnego antenata, Jana Ludwika Popławskiego, twórcę tygodnika społeczno-kulturalnego „Głos”. Jak stwierdza Mencwel: „Głosowicze […] odrzucali całą tradycję Polski szlacheckiej, a nawet posiadającej, więc i mieszczańskiej, a za właściwy podmiot narodowy uznawali lud”. W początkach pisma na jego łamach publikowali też uznani socjaliści, na czele z socjologiem Ludwikiem Krzywickim. I jakkolwiek szybko doszło do wyraźnego podziału na narodowców i socjalistów, wspólny punkt wyjścia jest istotny, nie mniej niż nieco późniejszy podział w obrębie ruchu socjalistycznego na nurt patriotyczny i internacjonalistyczny, co w przypadku tego drugiego będzie później oznaczało skrajne podporządkowanie sowieckiej Moskwie. Tym punktem wyjścia jest nowe określenie „podmiotu polskości”: szerokich mas społecznych.

Trzeba zaznaczyć, że tamten właśnie czas był jedynym chyba realnym momentem w polskich dziejach, gdy z całą konsekwencją i świadomością (choć nie bez licznych problemów) kształtowała się realna, oparta na szerokich warstwach polska tożsamość i podmiotowość, nawet jeśli dokonywała się także w odniesieniu do zewnętrznych koncepcji kulturowych, ideologicznych czy wreszcie społeczno-gospodarczych. A przecież były to również dekady, gdy rozwijała się na coraz szerszą skalę polska, podziemna, świetnie zorganizowana myśl oświatowa, także animowana przez działaczy ludowych, narodowych i socjalistycznych. Historycznie zatem to te trzy podmioty były gwarantami budowy naszej ówczesnej tożsamości.

W tym kontekście zgłaszam istotne zastrzeżenia zarówno do koncepcji Andrzeja Ledera, który uważa, że nowoczesna polskość kształtowała się w latach 1939–1956, jak i do koncepcji Michała Łuczewskiego, który twierdzi, iż nowoczesna polskość wywodzi się od kard. Stefana Wyszyńskiego. Pokrótce wyjaśnię powód: transformacja opisywana przez Ledera przyniosła wymuszoną modernizację, ale nie dała chłopom i robotnikom rzeczywistej podmiotowości, gdyż bazowała na okołosowieckim uprzedmiotowieniu realnym i symbolicznym. Zabrano wręcz tym klasom podmiotowość i tożsamość wypracowywaną w poprzednich dekadach. Z kolei najsilniejszym argumentem przeciw tezie Łuczewskiego jest to, że współczesna Polska i współczesny Kościół rzymskokatolicki w Polsce nie mają zgoła nic wspólnego z programem katolickiego solidaryzmu społecznego, jaki głosił kardynał. Treści „Ślubowania Jasnogórskiego” są nieobecne jako integralny program tożsamościowy we współczesnym polskim Kościele i społeczeństwie.

Samoorganizacja, głupcze!

Zatem: co robić? Jest oczywiste, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. I nie da się odrestaurować koncepcji „ludu”, jakim widzieli go ideologiczni „ojcowie założyciele” ruchów ludowego, narodowego i socjalistycznego. Także dlatego, że dzisiejszy lud zamieszkuje w znacznej mierze miasta, nie stając się przez to zamożnym mieszczaństwem. Także dlatego, że partie współczesne zdecydowanie różnią się od swoich – na ogół klasowych – antenatów. Ale jedna kwestia wciąż pozostaje istotna dla odbudowy rzeczywiście polskiej tożsamości: to powolne (samo)odtwarzanie się samoorganizacji społecznej. Bo choć formalnie mamy swoje państwo, przypomina ono nieco garnitur skrojony zupełnie nie na miarę człowieka, który go przywdział. Sądzę jednak, że to zadanie na całe dekady.

Niemniej warto się zdobyć na optymistyczno-realistyczne spostrzeżenie: otóż Polska dzisiejsza, jeśli porównać ją z początkami III RP, jest o wiele bogatsza w różnorodne, oddolne inicjatywy społeczne. Od pracy na rzecz „małych ojczyzn” dokonywanej nierzadko przez prowincjuszy-społeczników po powolną budowę ruchów miejskich, przez inicjatywy tożsamościowo-historyczne widać powolne odtwarzanie tkanki społecznej: samoświadomych i odpowiedzialnych za swoje wspólnoty/grupowe interesy obywateli. Oczywiście także tutaj rozpoznajemy już liczne problemy czy konflikty, to pod pewnymi względami wciąż „Polska równoległa” wobec tej oficjalnej: „medialno-politycznej”. Ale może w końcu spotkają się one na dobre albo przynajmniej w stopniu mocniej udrażniającym kanały komunikacji społecznej.


Artykuł ukazał się pierwotnie w piśmie internetowym "Nowa Konfederacja" nr 37 (49)/2014

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka