Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
502
BLOG

Dzielski - myśliciel bezużyteczny?

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 4

Chrześcijański liberał popełniał gruby błąd, sądząc, że promowana przez niego wizja etyki (i antropologii) zakładająca sojusz kapitalizmu i chrześcijaństwa jest niezbędna dla tego pierwszego. Otóż nie jest.

Stefan Sękowski na łamach jednego z wcześniejszych numerów „Nowej Konfederacji” przypomniał postać Mirosława Dzielskiego, teoretyka i praktyka chrześcijańskiego liberalizmu czasów schyłkowej Polski Ludowej („NK” nr 3(54)/2014). Wymowny tytuł „Dzielski. Reaktywacja” zawiera mocną sugestię, że krakowski filozof, przedsiębiorca i społecznik jest postacią, do której trzeba powrócić – zarówno w wymiarze myśli, jak i działania. Zdaniem Sękowskiego zapomnienie Dzielskiego przez środowiska polskich liberałów, ideowych i politycznych, było błędem. Z podobną opinią wystąpił nieco wcześniej Rafał Matyja na łamach „Plusa Minusa” w tekście „Metoda Dzielskiego”, stwierdzając: „Mówiąc delikatnie, »tak się już sprawy potoczyły«, że intelektualne i polityczne nurty popłynęły w całkiem przeciwnym kierunku”.

Ideologizowany kapitalizm

Pozwolę sobie być mniej delikatny niż Matyja i bardziej krytyczny wobec samego Dzielskiego niż Sękowski. Rzecz w tym, że myśl krakowskiego filozofa nie została przemilczana przypadkowo. I to właściwie tuż po jego śmierci w październiku 1989 r., czyli na początku polskiej transformacji od socjalizmu do kapitalizmu. A jeśli spełniła się w jakiejś mierze, to w sposób perwersyjny i daleki od etycznych założeń jego koncepcji. Nie była to kwestia przypadku – tam, gdzie w grę wchodzą wielkie pieniądze, „(nie)szczęśliwe zbiegi okoliczności” zwykle miewają swoich inicjatorów i patronów. Ale to przemilczenie nie było jedynie sprawą uwarunkowań czasów przemian społeczno-gospodarczych. Błąd tkwił także w założeniach koncepcji Dzielskiego.

Żeby dobrze zrozumieć szersze przyczyny zapoznania Dzielskiego, trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na fakt, że pojęcia „kapitalizm” i „liberalizm” traktuje się u nas zwykle jako synonimy. To dość powszechnie przyjęty błąd wynikający z próby ideologizacji tej pierwszej rzeczywistości wedle pewnych doktrynalnych założeń przedstawianych choćby przez zwolenników skrajnie wolnorynkowych rozwiązań. Nie trzeba jednak doktoratu z historii myśli gospodarczej, by się orientować co do różnic między klasycznym liberalizmem Adama Smitha (nieledwie „etatystycznym”, patrząc ze współczesnej perspektywy), niemieckimi nurtami ordoliberalizmu, libertarianizmem, „pseudo-ortodoksyjnym” liberalizmem korwinistów czy chrześcijańskim liberalizmem Dzielskiego. Wszystkie te szkoły w bardzo różny sposób opisują nie tylko „istotę” kapitalizmu, lecz także sposoby jego funkcjonowania, również w odniesieniu do państwa i społeczeństwa.

Wnioski liberałom niewygodne

Nie jest też kapitalizm sam w sobie systemem etycznym, choć bywa tak wtórnie legitymizowany (czego świetnym przykładem jest choćby doktryna Dzielskiego). Kapitalizm jest przede wszystkim formą przetwarzania i dystrybucji wypracowanych zasobów materialnych, spychającym na plan dalszy jako mniej istotne wszelkie nieekonomiczne formy ludzkiego bytowania. Choć wielu bardzo trudno to przyznać, to pytanie o kulturową defensywę chrześcijaństwa we współczesnym świecie jest równocześnie pytaniem o źródła zwycięstwa kapitalizmu, który narzucił logikę doczesnego przeobrażania świata zupełnie inną niż logika jałmużny, ascezy, transcendencji i sztywnej, bezpiecznej hierarchii społecznej, którą oferowała choćby średniowieczna, feudalna christianitas.

A w naszej epoce kapitalizm staje się przede wszystkim formą spekulacji realnymi i wirtualnymi zasobami, które w ramach globalnego systemu gospodarki coraz częściej koncentrują się w rękach stosunkowo nielicznej grupy silnych podmiotów zwanych korporacjami. I jeśli kiedykolwiek istniał kapitalizm „dobrodusznych sklepikarzy”, to z pewnością nie jest nim ta jego wersja, w której współuczestniczymy jako pionki w wielkiej (giełdowej) grze.

Liberałowie chętnie przeoczają ten niewygodny dla własnych przekonań moment, w którym pozbawiona kontroli społecznej gra rynkowa prowadzona w imię „czystego zysku” prowadzi do monopolizacji coraz większej sumy kapitału światowego w rękach stosunkowo nielicznych podmiotów (notabene ten fakt dostrzegali choćby niemieccy liberałowie w XIX w.). Zwykle ta gra prowadzona jest pod jak najbardziej „wolnorynkowymi” hasłami świadomie negującymi rolę państwa i społeczeństwa w redystrybucji dóbr. Ale prawda jest taka, że choć część kapitału udaje się zachować w swoich rękach tym społeczeństwom i krajom, które wciąż stać na opór wobec realiów globalnego kapitalizmu.

Pozwolę sobie tutaj wtrącić konieczny cytat odnoszący się do nieco odleglejszych kart z historii naszego kraju. W 1854 r. w Wilnie ukazały się drukiem pamiętniki dominikanina o. Wojciecha Bagińskiego, obejmujące zapisy z lat 1747–1784. Nota z 1774 r.: „Anglia największy prowadzi handel z towarów u siebie wyrabianych ze stali, cyny, miedzi, mosiądzu, tombaku. […] Manchester jest centrum wszystkich manufaktur, do których używają wełny, bawełny, jedwabiu, sierści wielbłądów. […] A nasza Polska co mówi na to? Z niej wełny najwięcej za granicę wychodzi, i znowu tę samą przerobioną w sukno, materie i inne rękodzielne fabryki kupuje najdrożej. Przy tak obfitym płodzie i materii do rękodzieł zdatnych potrzebne dotąd w narodzie polskim nie zakwitły manufaktury”.

Oto więcej niż wymowny opis zapóźnienia cywilizacyjnego I Rzeczypospolitej, kraju o peryferyjnej gospodarce, podporządkowanego centrom przemysłowym na zachodzie Europy. Na zachodzie – kapitalizm budowany przy udziale państwa. Tutaj – złota szlachecka wolność podporządkowana interesom obcych dworów i lokalnej oligarchii; wolność jako piękna iluzja, która już niebawem miała się zakończyć niewolą z powodu realnej atrofii państwa.

Niezbędność urojona

Dzielski był typowo polskim liberałem. To znaczy liberałem żyjącym (i myślącym) w kraju o bardzo marnych tradycjach kapitalistycznych. Zwyczajowe pamflety różnej maści liberałów kierowane przeciw PRL także mniej lub bardziej świadomie przemilczają fakt, że „polskie problemy z kapitalizmem” to nie tylko epoka realnego socjalizmu. Żeby to pokazać, posłużyłem się wyżej właśnie cytatem z ks. Bagińskiego OP. Tam, gdzie nie ma (własnego) kapitalizmu, tam liberalizm jest przede wszystkim zbiorem wyobrażeń na jego temat, zwykle w mniejszym lub większym stopniu zapożyczanym od najbardziej wpływowych szkół danej epoki. Czasem te wyobrażenia są bardzo szlachetne jak w przypadku koncepcji Dzielskiego (więcej nawet: im mniejsza szansa na ich realizację w skali makro, tym są szlachetniejsze), czasem opowiadane są bardzo cynicznie, choćby w imię usprawiedliwienia dezindustrializacji i nowych form kolonizacji danego państwa, z czym mieliśmy do czynienia w Polsce lat 90. XX w.

Nakreślenie tak szerokiego tła było konieczne, gdyż koncentrowanie się wyłącznie na tezach Dzielskiego byłoby jedynie podróżą w krainę pewnego marzenia, snu o chrześcijańskim liberalizmie. Trzeba jednak dobrze zrozumieć, dlaczego ten sen nie mógł się spełnić. Tutaj potrzebny będzie jeszcze jeden cytat, zdecydowanie bliższy naszym czasom. W styczniowym numerze miesięcznika „Znak” Henryk Woźniakowski opublikował obszerny artykuł poświęcony pamięci swojego przyjaciela, zatytułowany „Wyzwanie chrześcijańskiego liberalizmu”. Pada tam zdanie, które jest świetnym komentarzem do kondycji i realiów „liberalizmu po polsku”: „Dzielski nie doczekał Balcerowiczowskiej reformy, której rozmach i odwaga z pewnością by go ucieszyły”.

Okazuje się zatem, że można dziś próbować legitymizować za pomocą koncepcji Dzielskiego właśnie Balcerowiczowską transformację społeczno-gospodarczą, której znaczącym elementem była „terapia szokowa”. A przecież miała ona niewiele wspólnego z wizją chrześcijańskiej etyki i wrażliwości społecznej, których znaczenie podkreślał krakowski myśliciel. Choć – przeciwnie – świetnie mieściła się w logice globalnego kapitalizmu, którego ambasadorem i demiurgiem był u nas Leszek Balcerowicz.

Stefan Sękowski w swoim tekście przedstawia Dzielskiego – słusznie – jako chrześcijańskiego liberała, od którego polscy przedsiębiorcy mogliby się uczyć zasad etycznego prowadzenia biznesu, działalności opartej na odpowiedzialnej społecznej. Zasadniczy problem jednak w tym, że nikt nie chciał się uczyć od Dzielskiego. Nie było ku temu realnych powodów. Bo autor „Odrodzenia ducha – budowy wolności” popełniał gruby błąd, sądząc, że promowana przez niego wizja etyki (i antropologii) zakładająca sojusz kapitalizmu i chrześcijaństwa jest niezbędna dla tego pierwszego. Otóż nie jest. I nie chodzi tu jedynie o złą wolę ani postkomunistyczne korzenie twórców polskiej transformacji wprowadzającej naszą gospodarkę, społeczeństwo i państwo w struktury globalnego kapitalizmu.

Żeby zarobić na przemianach w Polsce, zainteresowane tym podmioty (zarówno lokalne, jak i globalne) potrzebowały jedynie dyspozycyjnej klasy politycznej i odpowiednio prowadzonej gry rynkowej opartej na realizacji wytycznych narzuconych nam choćby przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Dzielski nie był do niczego potrzebny ani „postkomunistycznym chłopcom z Chicago” w rodzaju Leszka Balcerowicza, ani po-PZPR-owskiej nomenklaturze, która z partii o nazwie Sojusz Lewicy Demokratycznej uczyniła swój „związek zawodowy”, ani wywodzącej się z byłej opozycji kaście nowej centroprawicowej władzy. To była/jest kwestia systemowych uwarunkowań światowych mechanizmów rynkowych, a te mogły świetnie się obyć bez chrześcijańskiego liberalizmu Dzielskiego.

W tym sensie o wiele łatwiej ze współczesną rodzimą rzeczywistością pogodzić „Randowski egoizm” czy inne zjawisko, opisane przez Sękowskiego: „chrzczenie” liberalizmu polegające „głównie na wyszukiwaniu fragmentów z Pisma Świętego podkreślających swobodę zawierania umów, pozycję przedsiębiorcy czy »świętość« własności prywatnej”. Dlaczego tak jest? Ponieważ oba te zjawiska w żaden sposób nie zagrażają, a wręcz są pomocne realnym właścicielom realnych interesów, które rozgrywają się w III Rzeczypospolitej.

Tutaj echem znów brzmią słowa zapisane przez dominikanina pod koniec XVIII w.: „A nasza Polska co mówi na to? Z niej wełny najwięcej za granicę wychodzi, i znowu tę samą przerobioną w sukno, materie i inne rękodzielne fabryki kupuje najdrożej”. Nasza siła robocza, nasz potencjał intelektualny, nasze surowce, nasze lasy – wszystko, co zużywa kapitalizm w ramach bezustannego przetwarzania świata, mają takie a nie inne miejsce w systemie globalnej gospodarki. Owszem, nie jesteśmy Somalią, ale daleko nam także do podmiotowych graczy w świecie kapitału, który wbrew pewnej popularnej ideologii wcale nie zrezygnował z kapitalizmu państwowego jako narzędzia osiągania celów i zysków. Stąd jedyną realną zmianę może przynieść zrozumienie tej diagnozy na poziomie politycznym i próba przewartościowania roli gospodarki narodowej, jak to się dzieje, przy wszystkich możliwych zastrzeżeniach, choćby na Węgrzech.

Rozgrzeszenie nomenklatury

Z pewnością jednym z najsłabszych – choć i najbardziej intrygujących – elementów myślenia Dzielskiego o realiach społeczno-gospodarczych późnej PRL jest kwestia: co zrobić z funkcjonariuszami systemu?. Sękowski zwraca na to uwagę w swoim tekście, choć chyba omija clou problemu. Otóż krakowski filozof, posługując się niby-chrześcijańską argumentacją, wedle której to wolność (gospodarcza) czyni ludźmi lepszymi, sugeruje, że przemiana komunistów w kapitalistów może doprowadzić do przemiany lwów w baranki. Ale w rzeczywistości nie jest to ściśle katolicka teza, tylko hipoteza wynikająca z syntezy liberalnego, oświeceniowego optymizmu antropologicznego i posoborowego katolickiego dowartościowania zsekularyzowanego świata. Wszak nauka Kościoła mówi, że wartość płynąca z wolności jest warunkowana pożytkiem z niej czynionym i współpracą z łaską Bożą. Wolność człowieka rozumiana na sposób pooświeceniowy (w tym przysługująca mu wolność gospodarcza) nigdy nie była i nie jest dla Kościoła wartością bezwzględną, ale jedynie pomocniczą. A wolność ku zbawieniu i „wolność w zbawieniu” nie jest równoznaczna z kapitalistyczną „wolnością handlu”. Więcej nawet – konflikt między nimi jest nieunikniony jako zderzenie dwóch różnych systemów i hierarchii wartości. Nie wyklucza to możliwości koegzystencji, lecz to, jakie kompromisy umożliwiają współistnienie tych systemów, stanowi temat na osobny tekst.

Wracając do „lwów, które przemienią się w baranki”. Błąd antropologiczny, społeczny i ekonomiczny Dzielskiego brał się z przekonania, że jeśli komuniści zamienią się w kapitalistów, uczyni to z nich najprawdopodobniej troskliwych współobywateli państwa. Wynikało to z założeń jego systemu, które w nieco hermetyczny sposób tak opisywał: „System wolności to system istnienia. Jego teoriopoznawczym narzędziem jest religia. Religia ponadto jest narzędziem walki”. Założenie to mówi, że „czysta wolność”, także jako wartość gospodarcza, musi się wyzbyć ideologicznego sztafażu realnego socjalizmu, a wtedy objawi się w swojej pięknej postaci, zgodnej z duchem chrześcijaństwa.

Opisywane przez Dzielskiego „nawrócenie komunistów” miało być zatem odejściem od ideologii ku rynkowemu pragmatyzmowi „czystej wolności”. Tyle że – jak pokazałem we wcześniejszych akapitach – rynkowy pragmatyzm i racjonalność kapitalistycznego panekonomizmu wcale nie potrzebują „liberalnego chrześcijaństwa”. Więcej: mogą traktować reguły etyczne jako bardzo elastyczne. I taki właśnie kapitalizm przyjęto jako paradygmat na początki polskiej transformacji. I z takiej wersji kapitalizmu chętnie skorzystali byli esbecy jako właściciele rozparcelowanego po-PRL-owskiego majątku, zagraniczni menedżerowie oddelegowani do nowej kolonii przez swoje macierzyste firmy i nowe elity III Rzeczypospolitej.

Nadal niepotrzebny?

Społeczna wrażliwość postulowana przez Dzielskiego nie miała tutaj większej racji bytu. I to nie dlatego, że jej odbudowę utrudniało państwo, ale dlatego, że egoizm i troska o interesy rynkowych hegemonów stały się nową cnotą, co milcząco przyjęto jako ważny element składowy rodzimej transformacji. A i dzisiejsi „dobroduszni przedsiębiorcy” tęskniący za wolnorynkowym rajem także nie potrzebują Dzielskiego – w zupełności wystarczy im wysoka stopa bezrobocia i taki a nie inny rynek pracy, skutecznie dyscyplinujący siłę roboczą.

Nie miałoby większego sensu krytykowanie Dzielskiego dla samego podważania jego poszczególnych tez. Stąd za najbardziej interesującą uznałem próbę ukazania, dlaczego Dzielski był i będzie nadal „myślicielem bezużytecznym” w peryferyjnym polskim świecie. Ale tutaj pozwolę sobie na pewien paradoks. Zgodzę się z Sękowskim: dobrze, że mamy taką koncepcję jak chrześcijański liberalizm, gdyż można ją traktować jako kontrapunkt dla współczesnej praktyki i sposobów myślenia o systemach i ideologiach gospodarczych. Zresztą Dzielski jest dla mnie najciekawszy jako chrześcijański liberał przedsiębiorca, czyli człowiek, który potrafił zainicjować działalność gospodarczej kooperatywy na terenie Huty im. Lenina. Przypuszczam jednak, że miałby on dziś mocno pod wiatr, gdyby próbował w świecie neokolonialnego kapitalizmu wcielać w życie swój chrześcijański liberalizm.


Tekst ukazał się pierwotnie na łamach pisma internetowego "Nowa Konfederacja" nr 1 (55)/2015

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka