Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
2587
BLOG

Polaku, jesteś wieśniakiem!

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Społeczeństwo Obserwuj notkę 34

Mamy specyficzną „pamięć/tożsamość ahistoryczną”. Spychamy do podświadomości fakt, że współczesny status społeczny wielu Polaków wynika często z PRL-owskiego awansu rodziców i dziadków.

W strefie wyobraźni społecznej pojawiły się niedawno dwa odmienne „nośniki pamięci/tożsamości”, oba z różnych przyczyn ważne. Pierwszy to fabularyzowany film dokumentalny „Powstanie Warszawskie”. Drugi to książka Andrzeja Ledera, filozofa kultury z Polskiej Akademii Nauk, zatytułowana „Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej”. 

Wasalizacja albo życie

Oba te tytuły, tak różne, choć w jakiś sposób pokrewne tematycznie, odsyłają nas do kontrowersji związanych z polskim doświadczeniem historycznym w XX w. i próbami jego interpretacji, kulturowego przekształcenia w element współczesnej tożsamości. O elementarnym problemie w tym związanym przypomniał niedawno w swoich tekstach Piotr Skwieciński, publicysta „wSieci”: niemiecki hitleryzm stawiał sobie za cel biologiczną degenerację i fizyczne unicestwienie polskiego społeczeństwa, na czele z elitami politycznymi, społecznikowskimi, inteligenckimi. Z kolei ok. 1944 r. zaczął się stalinowski plan wasalizacji i transformacji nie tylko państwa polskiego, lecz także polskiego społeczeństwa: dostosowania go do sowieckich norm. Plan, który co prawda nie został do końca zrealizowany, ale niestety po części się powiódł.

Dzisiejsza polska tożsamość i pamięć są wciąż nie dość zbadane. Także dlatego, że są pełne paradoksów wynikających z naszych dziejów. Nasza pamięć w dużej mierze jest pamięcią pokoleń, które przeżyły swoje życie w Polsce Ludowej i często mocno ambiwalentnie odnoszą się do tego okresu. Na tyle ambiwalentnie, że sentyment wobec epoki gierkowskiej jest socjologicznie potwierdzonym doświadczeniem wymykającym się prostemu podziałowi na prawicę i lewicę.

Z drugiej zaś strony oczekiwanie na film „Powstanie Warszawskie” pokazuje, że kolejne pokolenia Polaków chcą lepiej poznać czasy i wydarzenia, które przez dziesięciolecia funkcjonowały w sferze półcienia, w pamięci rodzinnej, jednak na ogół były zakazane lub okrojone w sferze pamięci publicznej, oficjalnej, celebrowanej przez podporządkowane Moskwie państwo i wszelkie jego instytucje.

Mamy dziś też specyficzną, wzmocnioną już w czasach III Rzeczypospolitej, „pamięć/tożsamość ahistoryczną”, która polega na tym, że duża część społeczeństwa wypiera do podświadomości fakt, że ich własny, współczesny status społeczny wynika często z PRL-owskiego awansu rodziców i dziadków. Owszem, był to nierzadko „awans nieczysty”, to znaczny okupiony różnego rodzaju podporządkowaniem i współpracą z mniej lub bardziej opresyjnymi czy zideologizowanymi instytucjami Polski Ludowej, co z reguły racjonalizowane jest stwierdzeniem „innej Polski nie było”.

Powolna modernizacja w warunkach peryferyjnego kraju Europy Wschodniej polega dziś na tym, że wciąż mamy bardzo duży odsetek ludności dopiero w pierwszym, drugim lub trzecim pokoleniu żyjącej w miastach. To ludzie, których rodzice w PRL często przywędrowali ze wsi do miasta, zdobyli zawód zapewniający byt, ale dalszy awans społeczny był przed nimi zamknięty. I dopiero właśnie ich dzieci ukończyły studia i zrobiły (wielko)miejskie kariery zawodowe.

Niechciana rewolucja

Jednak dziadkowie lub rodzice tych pokoleń awansu społecznego czasów PRL i wczesnej III RP z reguły należeli do chłopstwa, czyli warstwy społecznej, która na ziemiach polskich przez wieki była najgłębiej upośledzona. Warto przy tym pamiętać, że specyfika rodzimej religijności, tak niezrozumiała dla Europy Zachodniej, także w znacznej mierze wynika właśnie z pochłopskiego charakteru polskiego społeczeństwa, z faktu, że to często religijność postwiejska, przeniesiona w miejskie realia.

Ale dziś nierzadko można odnieść wrażenie, że niemal każdy mieszczanin i nowobogacki w pierwszym lub drugim pokoleniu miał za przodków co najmniej Radziwiłłów lub Potockich. Albo że wywodzi się od pokoleń z mieszczaństwa, które w rzeczywistości w Europie Wschodniej stanowiło przez stulecia bardzo wąską grupę społeczną. I, proszę wybaczyć, bardzo śmieszni są ludzie, którzy już w początkach III RP tak protekcjonalnie odnosili się do „wieśniaków z PGR”, gdy sami ledwo co zasiedlili mieszkania z wielkiej płyty, choćby miast-sypialni czasów schyłkowego PRL.

Tajemnicą poliszynela jest zresztą to, że Warszawa (jak i wiele innych miast polskich, w tym na Ziemiach Odzyskanych) po II wojnie światowej została zasiedlona przez ludność napływową, więc bardzo często ci, którzy w stolicy wyzywają dzisiejszych przyjezdnych od „słoików”, sami są potomkami chłopstwa przybyłego do Warszawy w kolejnych dziesięcioleciach PRL.

Być może to również część peryferyjnego kompleksu, ta dość szeroka narodowa niezgoda na swoją chłopską przeszłość. I także stąd w wyobraźni społecznej lepiej widziane są mity szlacheckie. A jeśli w Święto Niepodległości rok za rokiem telewizje pokazują nam filmową adaptację „Ogniem i mieczem” czy nawet nakręcone w PRL „Potopu” i „Pana Wołodyjowskiego”, to wymownie wskazuje, jaka mitologia działała kojąco na smutki i bolączki Polaków i w czasach Gierka, i Jaruzelskiego, i handlu ulicznego wczesnej III RP, i wreszcie epoki zarobkowej emigracji. 

Wspomniany przeze mnie na wstępie Andrzej Leder dowodzi w swojej książce, że w latach 1939–1956 dokonała się w Polsce najgłębsza transformacja społeczna, okrutna i brutalna, która jednak dała początek współczesnemu polskiemu społeczeństwu. Tyle że nikt nie chce o tej rewolucji pamiętać. Bo była to niechciana rewolucja, do której jednak z czasem się dostosowano i w ramach której Polacy przez dekady układali sobie życie.

A przecież kariera Lecha Wałęsy, który zaczynał pracę jako elektryk i konserwator urządzeń elektrycznych w Państwowym Ośrodku Maszynowym, instytucji stanowiącej istotny element wczesnej, PRL-owskiej transformacji, jest najgłośniejszą, hollywoodzką historią XX-wiecznych polskich przeobrażeń społecznych. Być może kiedyś ten czy inny publicysta lub historyk lewicy społecznej zdecyduje się napisać historię życia Wałęsy w świetle jej klasowych determinantów. Byłaby to bardzo pouczająca lektura o zdradzie klasy robotniczej przez lidera zaczynającego na proletariackich, PRL-owskich nizinach.

Wróćmy jeszcze do Ledera. Stwierdza on, że duża część dzisiejszych Polaków „pławi się w nostalgicznych rojeniach na temat swojej pseudoszlacheckiej przeszłości, na temat dworków i hektarów, powstań i cmentarzy, albo »odlatuje« ku jakimś hiperglobalnym wzorcom, czego znakomitym przykładem jest zawrotna kariera, jaką w warstwie mieszczańskiej zrobiło spożywanie sushi”. I nawet jeśli uznać, że taki opis naukowca jest przejaskrawiony, to wiele wyjaśnia z naszych dzisiejszych snobizmów i kodów kulturowych, z których pomocą Polacy (coraz bardziej podzieleni w kwestiach kapitału materialnego i kulturowego) okazują sobie niekiedy… wzajemną niechęć i wyższość. A w tych dwóch dziedzinach w III RP okazaliśmy się naprawdę nieźli.

Zyski i straty

Żeby nie było jednak zbyt prosto, „Prześnioną rewolucję” warto czytać naprzemiennie z książką, która sześć lat temu wywoływała gorące spory. Myślę o „Eseju o duszy polskiej” Ryszarda Legutki. Bo o ile Leder stara się wskazać źródła współczesnej powikłanej historycznie polskości, uznając, że czas już ją zaakceptować, o tyle Legutko przynajmniej w części swojej pracy wskazywał, co straciliśmy z własnej kultury na skutek przemian, które zaszły w polskim bycie narodowym i państwowym w XX w.

Dziś, jak sądzę, cała sztuka polega na tym, by pogodzić ze sobą te dwie rzeczywistości. I sztukę pamięci (bardzo bogatej i niejednoznacznej), i współczesną tożsamość, która w znacznej mierze opiera się na doświadczeniach życiowych naszych rodziców i dziadków, czyli jest tożsamością po-PRL-owską.

Mówiąc w skrócie, to ten moment, w którym warto uznać, że bardzo potrzebujemy takich filmów jak „Powstanie Warszawskie” i że nie ma sensu burzyć Pałacu Kultury i Nauki, do czego raz po raz demagogicznie nawołują niektórzy z publicystów. To moment, w którym warto sobie uświadomić, że polskość współczesna może godzić sentyment do serialu „Wojna domowa” z radością oglądania „Czasu honoru”.

Choć równocześnie trzeba wreszcie zamknąć w lamusie „Czterech pancernych i psa” z jego propagandową wersją II wojny światowej, nie tracąc z oczu faktu, że dla wielu Polaków ze starszych pokoleń na zawsze największym dorobkiem życia pozostanie ucieczka za pracą z zacofanej wsi do budowanych w PRL przy fabrykach bloków i mieszkanie z czasów gierkowskiej „małej stabilizacji”. A nawet jeśli wnuki lubią sobie dziś wyobrażać, że są potomkami Kmicica, to większość z nas i tak co najwyżej ma za przodka Rzędziana. I nie ma w tym nic złego, jeśli tylko potrafimy wciąż tworzyć swoją własną, żywą kulturę.


Tekst ukazał się pierwotnie w piśmie internetowym „Nowa Konfederacja” nr 25 (37)/2014

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo